30: Nocne marki.

2K 214 386
                                    

       Cicho westchnął, rozkoszując się dźwiękami nocy. Choć nie cierpiał tej pory, z przyjemnością założył kurtkę, szalik oraz czapkę i wyszedł na dach, aby podziwiać gwiazdy. Jego oczy świeciły się radością, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad Waszyngtonem. Cudownie ― tylko to jedno, trzysylabowe słowo mogło opisać, jak się czuł w tamtym momencie. Cisza otulała go, a delikatny wiatr głaskał po twarzy.

       Był zachwycony, spędzając czas przeznaczony na sen na dachu motelu. Wszyscy inni od dawna spali, przygotowując się na jutrzejsze, ostatnie zwiedzanie. Musieli być na nogach o godzinie piątej rano, przejść sporą część miasta pieszo, wynudzić się na kolejnej wystawie, wszystko spakować i wrzucić do autokaru, po czym przeżyć wspólną kolację, której nikt nie chciał. Sama myśl o tym, iż już za parę godzin będzie musiał męczyć się z ludźmi, którymi po prostu gardzi, przytłaczała go. Teraz, gdy siedział na dachu, z wyłączonym telefonem oraz ewentualnym zapaleniem płuc, nic się dla niego nie liczyło.

       Przycisnął kolona do klatki piersiowej i ułożył na nich głowę. Od kilku dni nie miał ani jednej chwili dla siebie. Gdy brał prysznic, Pete siadał na muszli klozetowej i opowiadał o swoich problemach. Kiedy próbował spać, Frank nieudolnie całował jego skórę. Nawet podczas palenia papierosów ktoś musiał utrudniać mu życie. Najczęściej był to Tom DeLonge, lecz i profesor Beardsley lubił dołożyć swoje trzy grosze.

       „Banda kretynów" ― myślał Gerard, odpalając papierosa. Kolejny kwadrans przesiedział, inhalując się używką oraz wsłuchując się w przejeżdżające samochody nieopodal. Było mu dobrze.

       Gdy wybiła godzina trzecia w nocy, a czarne niebo zaczęło nabierać kolorów, Gerard wiedział, jak bardzo przechlapane miał. Nie powinien siedzieć do późna, gdy następnego dnia w jego planach było zwiedzanie. „Jestem głupi" ― pomyślał, wywracając oczami. Chłopak oparł się plecami o stary, nieużywany komin, po czym spojrzał w górę. Nie widział sensu w pójściu spać na dwie godziny. Równie dobrze mógł pić cały dzień napoje energetyczne.

      W międzyczasie Dean i Sam wojowali z zamkiem od drzwi. Jak na profesjonalistów, niesamowicie długo zajęło im dostanie się na dach. Dean co chwila przeklinał, podczas gdy Sam próbował dostać się na zewnątrz. Gdy w końcu im się udało, starszy z Winchesterów jako pierwszy, przechwalając się swoimi zdolnościami wydostał się. Brunet jedynie pokiwał głową, wysłuchując swojego brata. Ostrożnie zamknął za sobą drzwi i przyśpieszył kroku, aby dołączyć. Nadal nie miał pojęcia, czemu nie mogli spotkać się z Castielem w pokoju, który wynajmowali.

       Bracia nie sądzili, iż ktokolwiek (przy zdrowych zmysłach) zamierzał pałętać się o tej godzinie ― w środku zimy ― po dachu taniego zajazdu. Dean ciężko westchnął, po czym wyjął telefon z tylniej kieszeni swoich spodni. Bez zastanowienia wystukał numer swojego anioła, po czym przyłożył urządzenia do ucha. Po paru sekundach odebrał.

― Halo? Dean? ― usłyszał Winchester. Jego serce zaczęło bić jedynie odrobinę szybciej.

― Cas... ― Odkaszlnął, przypominając sobie o obecności jego nieznośnego, młodszego brata tuż obok. Dean podrapał się nerwowo po karku, po czym odwrócił się w stronę drogi, aby nie widzieć tego jakże mu znanego, osądzającego spojrzenia. ― Gdzie jesteś?

― W tym momencie? ― Przerwał. ― Sądzę, że gdzieś, gdzie jest ciepło i parno.

― Więc zmienisz odrobinę klimaty. Przykro mi, stary.

― Podaj adres.

       Parę metrów dalej, ukryty pod grubą, ciemną kurtką Gerard uważnie przyglądał się dwójce podejrzanych mężczyzn. Musiał przyznać: odrobinę bał się. Byli niesamowicie wysocy i dobrze zbudowani. A w dodatku nosili cholerne flanelowe koszule oraz skórzane kurtki w środku zimy. Gerard rozważał wiele rzeczy. Jedną z nich było zadzwonienie na policję. Drugą szybka ucieczka w postaci zeskoczenia z dachu. Jednakże postanowił chociaż raz siedzieć cicho i czekać na rozwój wydarzeń. Miał tylko nadzieję, że nie zamordują go, zanim nie ukryje gdzieś jego głupiego obrazu przed jeszcze głupszym Frankiem.

Jacket Slut • FrerardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz