~25~ «Puszcza Śmierci cz.7 #misja zakończona»

269 25 2
                                    

Kiedy Obi-Wan wystartował, Anakin zapytał ze śmiechem:

- Coś ty taka rozemocjonowana?

- Wiem, jak to wszystko rozwiązać. Słuchajcie. Duchy istnieją i nie możemy pozwolić, żeby zabrały dzieci - rzekłam.

Widziałam z góry całą połeć lasu. Mistrz Kenobi zakręcił i zaczął parkowanie. Było coraz mniej czasu. Kiedy był dwa metry od ziemi, otworzyłam luk i od razu uderzył mnie w twarz podmuch wiatru. Skoczyłam.

Wylądowałam w kuckach i pognałam co sił do osady. Czas mnie naglił. Dochodziła północ. Wbiegłam na rynek i zaczęłam się rozglądać za karczmą.

Nagle niespodziewanie padło na mnie uderzenie w brzuch. Upadłam na kamienie i jęknęłam. Nade mną nachylał się młody mężczyzna. W jego oczach błyszczały iskierki szaleństwa.

- Nie powstrzymasz ich - syknął. - Duchy całkowicie zmienią tą planetę. Zawładną całym wszechświatem!

- Stuknięty jesteś - powiedziałam rozbawiona i jednocześnie trochę wystraszona.

Powoli wyciągnęłam rękę w stronę miecza. Drgnął i już miał trafić do mojej dłoni, ale nieznajomy przydusił moje palce stopą. Skrzywiłam się.

- Nie tak szybko - rzucił przez zęby. - Za 10 minut znikną wszystkie dzieci i nic na to nie poradzisz!

- Złaź ze mnie, ty parszywy...! - nie zdążyłam dokończyć, bo spadł na mnie prawy sierpowy. Krzyknęłam. Ból rozszedł się po mojej twarzy.

- To bolało!

- Oj, jak mi przykro...

Teraz uderzenie spadła z drugiej strony i znowu z prawej. A później na wprost. Z mojego nosa pociekła ciepła krew. Czułam, że twarz mnie piecze.

- Zostaw mnie! - wykrzyczałam przez łzy złości. Moc we mnie wzrastała.

Tym razem kopnął mnie w żebra. Nie wytrzymałam. Wrzasnęłam, a mężczyzna poleciał do tyłu i uderzył z całą siłą w ścianę budynku naprzeciwko. Stracił przytomność.

Wstałam z trudem i dotknęłam wargi. Była rozcięta. Otarłam ręką krew spod nosa. Skrzywiłam się i pognałam do karczmy. Wpadłam do środka i od razu do mojego dobiegł mnie przyjemny zapach. Zaburczało mi w brzuchu. Stary barman wytrzeszczył oczy na mój widok. Nic dziwnego, bo nieźle tamten debil mnie urządził.

Pomachałam mu i rzuciłam się po schodach. Wpadłam do pokoju i dostrzegłam skrzynkę. Dopadłam do niej i zaczęłam się szarpać z zamkiem. Przekręciłam klucz, a wieko się otworzyło. Oślepił mnie blask. Ze skrzyni wyjęłam identyczny posążek, jak ten z księgi. I co teraz? Zostało mi pięć minut.

Pognałam co sił. Wypadłam z karczmy i popędziłam w stronę puszczy. Niebo zaczęło świecić dziwnym szafirowym kolorem.

Zatrzymałam się przed linią drzew i uniosłam wysoko przedmiot nad głową.

- Duchy! - krzyknęłam. - Przyzywam was!

Głośno oddychałam. Stałam z szeroko otwartymi oczami i czekałam. Nagle zerwał się silny wiatr. Blask bijący od puszczy na chwilę mnie oślepił i zobaczyłam... ducha. Była to zielona postać w drewnianej koronie. Patrzyła się na mnie.

- Proszę. Nie zabieraj dzieci tym biednym ludziom - szepnęłam. - I oddajcie te, które już wzięliście. Źli ludzie zabierali dary, które wam składali. To naprawdę nie wina tych z osady.

Duch kiwnął powoli głową.

- Pozwól nam odejść - powiedział głosem, który przypominał szmer wiatru w liściach drzew. - Pozwól.

- Ale, jak to odejść? - zdziwiłam się.

- My nie chcieliśmy karać tych ludzi. Chcieliśmy tylko wrócić do domu.

- To wracajcie, ale najpierw zostawcie w spokoju tą planetę.

- Potrzebujemy tego - duch wskazał na posążek.

- Jak dam wam to, czy wtedy uwolnicie dzieci? - zapytałam niepewnie.

- Tak - duch kiwnął głową. - Tak...

Wyciągnęłam przed siebie dłoń z posążkiem w kierunku postaci.

- To bierz...

Posążek uniósł się do góry, aż zawisł na niebie.

- Dziękujemy - duch kiwnął głową i się rozwiał.

W następnej chwili zielonkawa mgła zaczęła się unosić i krążyć wokół posążku. Patrzyłam na to, oniemiała z wysoko uniesioną głową. Chwilę później zielonkawe światło oświetliło całe niebo, by po chwili zniknąć.

Potem patrzyłam, jak dzieci wybiegają zza drzew. Czekała mnie jeszcze jedna misja. Dostrzegłam dziewczynkę z zieloną wstążką i już wiedziałam, co robić dalej.

- Już jesteś bezpieczna - szepnęłam do niej, łapiąc ją za rączkę.

Zaprowadziłam ją do karczmy. Z uśmiechem na ustach patrzyłam, jak barman ze łzami w oczach przytula swoją wnuczkę.

- Dziękuję - powiedział łamiącym się głosem. - Tak bardzo ci dziękuję.

Zasalutowałam mu i opuściłam budynek.

***

- Dobra robota, Sus - powiedział Anakin.

- Dzięki, Skywalker - zaśmiałam się.

- Nieźle cię urządził tamten człowiek - mruknęła Luminara, szykując mi opatrunek.

Ale ja nie zwarzałam na rany, które otrzymałam. To naprawdę nic. Ważniejsze było to, że wykonałam pierwszą swoją misję!

Statek, którym przylecieliśmy na planetę Borleias właśnie wlatywał w nadświetlną.

- Lecimy ratować inne galaktyki! - zawołałam ze śmiechem.

Pierwszy raz od dawna uśmiechnęłam się do swoich myśli.

By zostać Jedi|| Akademia StrażnikówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz