OSTRZEŻENIE: AU, śmierć, autorska wizja bez pokrycia, wiadomo
Tak jak pamiętał wszystko, uporządkowane w najtajniejszych katalogach wspomnień, pamiętał i dni, gdy zaznajomiono go z zarzutem, że pokochał śmierć. Wniosek wyświechtany. Niejeden się pod nim podpisał. Czyżby tak głęboka obojętność w stosunku do umierania rokowała nadzieje na szczęśliwy związek? Żył w pokoju z myślą, iż kiedyś zaśpiewają mu rekwiem, a i sprzyjał tym, którzy chcieliby go zastąpić. Znalazł jedno, czego chciwość potocznie zwana miłością nie pozwoliłaby mu zapisać w testamencie.
Należał tylko do niego, a prawo posiadacza musiał przezwyciężyć prawa natury.
Przeżył życie. Było i tak, że przy odrobinie szczęścia, które między innymi należało do jego atrybutów, uszedł Zoldyckom. Dziś po raz drugi, choć dobra passa się skończyła i na rękach Silvy zostawił więcej krwi niż ostało się w żyłach. Akceptował ten fakt – świat nakłada na to, co wartościowe, ceny, więc sprawiedliwie wykupił pożegnanie. Nie skradł.
Ukraść drugi żywot nie byłoby źle. Czy sprawiedliwie? Na owo pytanie nie musiał być czuły.
Dusza kończyła obchód ciała, którego nawet nie czuł. Z pajęczyny jego myśli została jedynie poszarpana struktura impulsów. Wiedział, że nigdy nie zrekonstruuje pałacu myśli i że narażał się z każdym kolejnym krokiem na błędy, nieznaną mu chorobę, na którą wcale nie musiał być odporny. Serce wciąż biło normalnie, wprawdzie trochę szybciej niż sugerowały książkowe wytyczne, ale tak być musiało, gdy pokonywał schody, piętro po piętrze.
Wszak najtrudniejsze, jeszcze zanim spocznie w wiecznej ciszy, dopiero przed nim.
***
On i Kurapika. Ciemność i ledwie widoczne zarysy ścian. Oddzieleni od spraw na zewnątrz. Hermetycznie. By mógł objąć tego, którego kochał, mówiąc sobie w duchu, że wszystko...
...się skończyło.
Umrę.
Zabiorę cię ze sobą. Nie pytając. Wiem wiele, to wystarczy.
Odsunął się. Zatoczył. Upadł. Chwila miała potencjał. Ciągnęłaby się w nieskończoność w swej słodyczy, dlatego też zdusił ją w zarodku. Nim przyszłoby przekonać się, iż już nie da rady. Z jakiejkolwiek przyczyny, czy sercowej, czy fizycznej.
Szukał stabilności, znalazł palcami ścianę, ażeby powstać i zrobić rzecz najprostszą – wesprzeć. Gdy wespół stawali w obliczu końca. Gdy zabijał po raz kolejny i zarazem ostatni, i o raz za dużo, i zbyt bezlitośnie jak nigdy. To nie będzie zmazane, nie przepadnie. Wyryje się na sumieniu, grzech będzie ponadczasowy jak uczucie, którym darzył. Scena rozgrywała się daleko, on – widz.
Nie bój się.
Usta milczą.
Nen, białe wstęgi ryb. Nie widział ich zbyt wyraźnie.
Nie chciał widzieć?
Nie Kurapika. Nikomu nie pozwoliłby go zabić. Nikomu patrzeć. Żyć obok.
Zataczał się, lecz jeszcze nie zagubiony, piastował świadomość, co chce zrobić, trzymał tuż koło serca o głosie zagłuszonym ostatnimi uderzeniami. Huczały. Huczały. Huczały. Leciał do tyłu. Nic nie mogło go zatrzymać, na drodze, którą wybrał wpół świadomie, w pół nieświadomie. Na pewno nie szyba.
Kocham cię.
Leciał dalej. Jeszcze zanim świst powietrza rozwinął przed nim urok przedśmiertelnej pieśni, zniknęły białe wstęgi kluczące w powietrzu, akt jego woli, jako pierwsze, potem reszta. Zastąpiona ciemnością.
Ból. Nie jego, lecz czuł.
Zapomniał w czasie krótkiego momentu agonii – o tym, co nigdy nie zejdzie na dalszy plan pamięci, kiedy wreszcie obróci się w pył. Nawet w niebycie przetrwa memento. Gdyby czas... gdyby tylko trochę czasu... to i żal?
Niegroźny lot przeistaczał się, piętro po piętrze, aż dojdzie do dziesięciu. Metamorfoza w śmiertelne lądowanie. To jeszcze chwila, skoro czubki palców dyrygują.
Nie zapomniał tamtego rekwiem.
To nie to.
Dziś to nasz wspólny hymn.
A/N
Zdarzyło mi się naskrobać dla przyjaciela. Takie ot, no cóż mam powiedzieć...
CZYTASZ
Tutti frutti || oneshoty z anime || √
FanfictionWszystko zewsząd, a więc wszelkie pairingi i wszelkie fandomy, jakie zdarzyło mi się tknąć, choćby czubkiem palca. Wersja dla anime.