[retrospekcja z mafijnych czasów Dazaia]
- Chuuya! - zaświergotał Dazai.
- Pies ci mordę lizał - odparł na wszelki wypadek zagadnięty.
- Dzień dobry. Po prostu dzień dobry.
- Cześć - burknął przeto rudzielec, tonem jednak takim, jakby chciał w gruncie rzeczy wyrazić rozczarowanie, że znowu widzą się w świecie żywych. Czyli z grubsza nic nowego; może mała różnica w szczegółach - jak na Dazaiowe oko, towarzysz był nastawiony trochę bardziej na „odpieprz się" niż zwykle, miał wory od oczami i wyraz twarzy uświęcony cierpieniem.
Słowem, ów zdrowy jak ryba Nakahara - złapał przeziębienie. Wprawdzie ostatni raz, kiedy Osamu sprawdzał, mieli środek lata, a jego współpracownik twierdził, że choruje najwyżej na jesień, ale... Chociaż nie. Nie widział rzeczywistego powodu, by zostawić to bez komentarza.
- Sroga jesień w tym roku, nieprawdaż?
- Jaka je... - zaczął Chuuya, nim zamilkł i pozwolił twarzy stężeć w wyrazie odpowiadającym berserkowi. Zabijając w międzyczasie Osamu wzrokiem, ruchem wściekłym, jakby dla ukręcenia komuś głowy, sięgnął po pudełko chusteczek. Owo jednakże zostało mu zgrabnie usunięte spod palców i trafił dłonią ledwie na gładki blat mahoniowej ławy.
Obok berserka wystąpił iście bazyliszkowy wzrok.
Za kilka godzin natomiast na skórze Dazaia, który bynajmniej nie rwał się do zwracania właścicielowi prawowitej własności, miały pojawić się niewybredne ślady - po byciu szarpanym i okładanym pięściami.
Dla Osamu jak najbardziej w porządku. Lubił takie dające do myślenia charyzmaty.
- Kurwa, Dazai, zaraz się uduszę - zasyczał Chuuya.
- Chcesz się zamienić? Może to szybciej pójdzie niż umieranie z nudów - odparł niewzruszony brunet. Żadnych specjalnych ulg. Wiedział, że Nakahara symulantem nie był, wiedział za dobrze; ten typ urodził się pozbawiony owego aspektu instynktu samozachowawczego, który przykazałby sprzątanie po sobie. Niekontrolowane rozsiewanie wkoło siebie chusteczek było przekonującym symptomem.
Że przy tym było tyleż irytujące, co... irytujące - Dazai nie miał litości.
Toteż Nakahara wyliczał , czy podoła temu, żeby wstać, obejść kanapę i na końcu wyrwać złote runo. Prawda, był egzekutorem Portowej Mafii, robił większe rzeczy nie od dziś. Lecz katar to jednak katar.
Katar swoje znaczy.
Jednak, gdy dumał, a więc opuścił gardę, dostał pożądanym obiektem prosto w twarz.
Okazało się, że magazynował gdzieś tajemne siły specjalnie na takie okazje.
Dał sobie radę nawet ze złapaniem wzdychającego Dazaia za fraki i potrząsaniem nim.
- Nie rozsiewaj wkoło siebie... - zaczął Osamu.
Chuuyę niespecjalnie obchodziło jego zdanie. Tyle tylko, ile niezbędne, by je zakrzyczeć.
- Masz coś do mojego przeziębienia? - warknął, facjata w facjatę ze swym rozmówcą.
- Zarazisz mnie - odparł czarnowłosy. - Chcę umrzeć, ale nie chcę się męczyć.
Potem przez pewien czas żaden z nich nie mógł nic powiedzieć - dopóty, dopóki Chuuya, któremu szybko zabrakło oddechu, nie oderwał swoich ust od Dazaiowych i nie warknął:
- A teraz zdychaj od moich zarazków.
Dziwny był ten smak triumfu.
Cholera, serio dziwny.
A/N
Przeziębiłam się i chyba staję się monotematyczna z tego tytułu. Wybaczcie.
![](https://img.wattpad.com/cover/83603230-288-k45084.jpg)
CZYTASZ
Tutti frutti || oneshoty z anime || √
ФанфикWszystko zewsząd, a więc wszelkie pairingi i wszelkie fandomy, jakie zdarzyło mi się tknąć, choćby czubkiem palca. Wersja dla anime.