Wstałem, zjadłem coś, wszedłem na dwór.
To jakiś postęp. Dotychczas, w dni wolne od szkoły, siedziałem w domu. Jedyną produktywną rzeczą jaką robiłem było oddychanie. Choć nie jestem całkowicie pewny, czy jest to, aż tak potrzebne i ważne.
Pierwsze minuty spędzone na świeżym powietrzu wydawały się okropne.
Po co wyszedłem? Nie mam tu nic do roboty. Tylko tracę czas...
Te i podobne myśli siedziały mi w głowie. Bezsensowne wydawało mi się to co robiłem. Wszystko wydawało mi się bezsensowne. Nie potrafiłem znaleźć logiki, w chodzeniu w kółko bez celu. Co dawało ludziom spacerowanie?
Jednak coś się zmieniło. Zacząłem dostrzegać coś, czego myślałem, że już nigdy nie dostrzegę.
Otuliłem się mocniej rękami. Tegoroczna zima nie należała do najcieplejszych, ale nie było tak źle.
Od dłuższego czasu siedziałem na ławce. Patrzyłem na mijających mnie ludzi. Na ich twarzach widziałem szczęście. Emocja, która jest dla mnie ostatnio tak odległa, niektórym towarzyszy przez cały czas.
Małe dzieci, biegające w śniegu, lepiące bałwany i rzucające śnieżkami w przypadkowych ludzi. Przytulające się pary, cieszące się każdą wspólną chwilą, nie zważając na zimno. Dorośli ludzie, śpieszący się do ciepłego domu, doceniający każdy łyk ciepłej kawy kupionej przed chwilą.
Ich radość wydawała mi się na początku taka bazpodstawna. Z czego oni mogli się cieszyć? Każdy z nich miał na pewno mnóstwo własnych problemów. Myślałem, że niepotrzebnie starają się o każdą chwilę uśmiechu. W najbliższym czasie, znajdzie się coś co ją zniszczy.
Gdy siedziałem tam trochę dłużej, zdałem sobie z czegoś sprawę. Ci wszyscy ludzie byli strasznie podobni do mojej rodziny.
Chuck kochał zimę. Potrafiliśmy przez całe dni jeździć na łyżwach, nie odczuwając choćby najmniejszego zmęczenia. Cieszyła nas każda wspólna chwila.
Mój brat, Ben... Przed wypadkiem, cały czas spotykał się ze znajomymi. Nie kochał tej pory roku tak mocno jak ja i Chuck, ale nigdy nie narzekał. Cieszył się ze wszystkiego, dopóki miał przy sobie przyjaciół.
Teraz, gdy tylko wraca z pracy, zamyka się w swoim pokoju. Nie rozmawialiśmy od dłuższego czasu.
Moim rodzicom przeszkadzał śnieg. Woleli wylegiwać się przy ciepłym kominku, pijąc kakao i oglądając jakieś denne komedie romantyczne.
Rożniliśmy się, to prawda. Nie zdarzyło się jednak nigdy, żebyśmy w zimowy wieczór nie usiedli razem pod grubymi kocami, opowiadając historię z młodszych lat, przeglądając albumy lub po prostu rozmawiając.
Całą rodziną byliśmy bardzo blisko. Jak to możliwe, że zostając sam z Benem, tak bardzo się od siebie oddaliliśmy? Mamy teraz tylko i wyłącznie siebie. Nie możemy tego stracić. Muszę coś z tym zrobić.
Póki nie jest za późno.
🔷🔷🔷
Co sądzicie o takich "dłuższych" rozdziałach? Pojawiają się przeważnie co trzy części i mi to osobiście pasuje. Co wy na to?
CZYTASZ
Please death, just make this breath my last.
FanfictionThomas nie radzi sobie z własnymi myślami. Stracił najbliższych, a razem z nimi odszedł kawałek jego duszy. Newt po prostu nienawidzi patrzeć na ból innych. *hurt/comfort*