⚫13⚫

180 17 27
                                    

Theo

Budzi mnie pukanie do drzwi. Otwieram leniwie oczy. Przecieram je i wzdycham.

-Proszę!- mówię.

-Mama zrobiła śniadanie, schodzisz?- pyta John, który wszedł do pokoju.

-Która godzina?- mamroczę, wyciągając się.

-Dwunasta.

Kurwa.

Kiwam głową. John wychodzi. Wstaję z łóżka. Czuje lekkie pulsowanie w miejscu, gdzie w nocy dostałem patelnią.

Biorę moje rzeczy z walizki. Nie zdążyłem się jeszcze wypakować. Idę prosto do łazienki.
Staję przed lustrem i wpatruję się chwilę we własne odbicie. Kręcę głową i przemywam twarz zimną wodą.

Wskakuję szybko pod prysznic, żeby się odświeżyć.

Po umyciu wychodzę z kabiny, i ubieram się w naszykowane wcześniej ubrania. Wychodzę z łazienki i schodzę na dół.

W jadalni, przy stole czeka na mnie cała rodzina. Dylan uśmiecha się na mój widok i wyciąga rączki.

Niedzielne śniadanie...

Brakuje tylko jednej osoby...

Czuję jak szczypią mnie oczy. Mrugam szybko, żeby nie pojawiły się w nich łzy. Przechodzę obok bratanka i czochram jego krótkie włoski. Siadam w wyznaczonym miejscu, między bratem a tatą. Na przeciwko siedzi moja mama, i żona brata, a w środku Dylan.

-Jesteśmy w komplecie, więc możemy jeść - mówi mój tato i się uśmiecha- Smacznego.

Nie jesteśmy w komplecie...

Chwytam bułkę i kładę ją na talerz, obok jajecznicy. Zaczynam jeść nigdzie się nie spiesząc.

-Ruth dzwoniła- mówi moja mama, a ja mam ochotę wypluć jedzenie, które mam w buzi.

Przecież napisałem wyraźnie, żeby się ze mną nie kontaktowała.

Odchrząkuję.

-Co chciała?- pytam marszcząc brwi.

-Pytała czy jesteś u nas.

-I co jej powiedziałaś?

-Prawdę, synu. Ja nie chciałam wcześniej pytać, bo wiedziałam, że coś jest nie tak, ale... Pokłóciliście się?

-Zerwaliśmy.

Moja mama wytrzeszcza oczy. Chyba się tego nie spodziewała.

-Jak to?- docieka tato.

-Normalnie- rzucam chłodno.

-A ślub? Mieliście się pobrać, co z tym wszystkim?

-Wszystko odwołane! A co ma być?!- unoszę się.

-Spokojnie Theo- uspokaja mnie mama.

Następuje cisza. Słuchać tylko dźwięk sztuców.

-Przynajmniej wiem dlaczego chodzisz taki przygnębiony- odzywa się po chwili mama, chyba chcąc przerwać tę ciszę.

-Nie. Nie dlatego!- wstaję od stołu i wychodzę z pomieszczenia.

-Theo!- słyszę wołanie taty, ale nie mam ochoty się wracać.

Biorę kurtkę z przedpokoju, nakładam ją i wychodzę. Idę przed siebie.

Dochodzę do parku, gdzie siadam na ławce. Wkładam ręce do kieszeni, i odchylam głowę w tył, zamykając oczy.

Nie chcę nic czuć. Mam dość.

Siedzę tak dobre pół godziny. Nie mam ochoty wracać do domu.

Może powinienem w końcu odwiedzić grób Shai? Może to mnie totalnie załamie, a może pomoże zamknąć ten etap? Ruszyć do przodu?

Wstaję z ławki i zmierzam w kierunku centrum.

Na jednym z murów zauważam ogłoszenie o castingu. Poszukują pilnie aktora do roli w przedstawieniu w teatrze londyńskim. Zatrzymuję się na chwilę i marszczę brwi.

A może to jest to?

Zapisuję sobie datę castingów.

Najbliższy jest za tydzień. Dzień po tym jak będę musiał lecieć do szpitala w Dublinie na kontrol.

Polecę tam. Teraz już nic nie trzyma mnie w jednym miejscu. Niczego nie tracę.

Dzień dobry, państwu 😇

CDN.

Forever Together ⚫Sheo fanfiction⚫Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz