Theo
-Rozumiem- mówię po chwili.
Otwieram drzwi i puszczam Shai pierwszą. Spojrzenia lekarzy od razu przekierowują się na nas.
-Kim państwo są?- pyta jeden.
Posyłamy sobie z Shai szybkie spojrzenia.
-Jestem bratem pani Kearney- mówię.
Będę się za to palił w piekle. Chociaż w sumie robiło się gorsze rzeczy.
-A pani?- facet mierzy wzrokiem Shai.
-Ja? Ja jestem...
-To moja dziewczyna- odpowiadam szybko za nią.
-W takim razie proszę, żeby pani wyszła. To nie widownia.
-Dobrze- dziewczyna przytakuje, i wychodzi.
Zostaję w sali sam z lekarzami. Zerkam na Ruth, która leży nieprzytomna na łóżku. Maszyny, do których jest podłączona co chwile pikają, co świadczy o tym, że żyje.
-Co z nią?- pytam.
-Zrobiliśmy jej płukanie żołądka, straciła dużo krwi. Jest słaba, lecz jej szanse cały czas rosną. Powinna żyć.
-Rozumiem- przytakuję- A jej rodzice są poinformowani?
-Nie- lekarz marszczy brwi- Jej rodzice?
Coś nie tak powiedziałem? A tak, że jestem jej bratem.
-No tak, bo to moja cioteczna siostra- kręcę.
-Dobrze, więc niech pan do nich zadzwoni- lekarz mówi niepewnie, jakby nie do końca mi wierzył.
-Jasne- kiwam głową i wychodzę z sali, aby wykonać telefon.
Przypomina mi się, że nie mam już numeru do mamy Ruth. Kurwa.
-I co z nią?- Shai wstaje z krzesła, widząc, że wychodzę z sali.
-Jest słaba, ale lekarze mówią, że będzie żyć.
-To dobrze.
-Wiesz co?- zerkam na policjantów, którzy bacznie nas obserwują. Chwytam Shai za rękę i odchodzimy od nich- Będziemy musieli pojechać do domu Ruth...
-Ok. Tylko po co?
-Powiadomić jej rodziców. Lekarze tego nie zrobili. Będę spokojniejszy, że oni będę przy niej, że nie zostawiam jej samej- tłumaczę- Potem wracamy do ciebie. Nie czuję potrzeby, żeby tu przy niej siedzieć. Zrobiłem dla niej tyle ile mogłem.
Szatynka uśmiecha się tylko i kiwa głową. Chwytam ją za dłoń, i idziemy w kierunku windy.
⚫️⚫️⚫️
Dojeżdżamy taksówką pod dom rodziców Ruth. Biorę głęboki oddech i wysiadam z samochodu. Shai poczeka na mnie w aucie, razem z taksówkarzem. Postaram się załatwić to szybko.
Rodzice Ruth, w przeciwieństwie do córki, to bardzo mili ludzie. Polubiliśmy się.
Podchodzę do drzwi. Przełykam ślinę i dzwonię dzwonkiem. Nie muszę czekać długo, żeby mi ktoś otworzył. W drzwiach stoi mama Ruth. Wydaje się być zdziwiona.
-Dzień dobry- witam się.
-O Boże... Theo. Witaj, wejdź.
-Nie, ja tylko na chwilę.
-Coś się stało?- pyta kobieta marszcząc brwi.
-Tak... Ruth jest w szpitalu...
-O Boże... Co jej się stało? Ktoś ją pobił w więzieniu?
Czyli nie powiedziała rodzicom, że uciekła...
-Nie... Ona... uciekła z niego i chciała...- waham się jak to powiedzieć, w końcu rozmawiam ze starszą osobą.
-Mów, Theo.
-Chciała popełnić samobójstwo.
-Jezu...- kobieta opiera się o witrynę drzwi- Ja muszę do niej jechać... Boże. Dziękuję ci, że mi powiedziałeś.
-Nie ma za co. Ja też już będę jechać, rozumie pani...
Kobieta smutnieje.
-Rozumiem. Nie wyszło wam... najwyraźniej nie byliście sobie przeznaczeni. Masz teraz swoje życie...- widzę jak jej wzrok pada na samochód za mną w którym siedzi Shai- Jedź.
Kiwam głową.
-Do widzenia- mówię i odchodzę.
Kobieta zamyka za mną drzwi.
Idę do samochodu. Chcę jechać prosto na lotnisko, a stamtąd do domu Shai...
Najważniejsze, że Ruth żyje. Reszta mnie nie obchodzi. Zaczynam nowe życie, bez niej... Z Shai.
Dzień dobry 💗
CDN.
