33

17.1K 810 110
                                    

Ledwo co udało mi się zasnąć, a i tak po chwili budziłam się ponownie. Shawn trzymał mnie bardzo blisko siebie i nie puszczał nawet na chwilę. Leżałam na lewym boku z kołdrą naciągniętą po same uszy, on z kolei, na prawym, z głową tuż nad moją. Jego usta stykały się z moim czołem, a ręka gładziła moje plecy.

Zaledwie kilka godzin temu dowiedziałam się, że moja siostra nie żyje. Do samego końca miałam nadzieję, że jednak z tego wyjdzie. Chociaż było naprawdę ciężko, wierzyłam w to, że jednak wyzdrowieje. Kiedy usłyszałam słowa lekarza, wiedziałam, że teraz wszystko będzie inne.

Rano leżałam w łóżku, nie śpiąc. Patrzyłam na Shawna, który delikatnie oddychał, a jego powieki lekko się ruszały. Nie chciałam i nie miałam powodu, aby wstawać, więc postanowiłam, że będę dalej to robić.  Przejechałam palcami przez jego włosy, a on zaczął się wiercić. Szybko przestałam, nie chcąc bez potrzeby go budzić. Nie udało mi się, bo zaraz otworzył oczy i zaczął przecierać je rękoma.

Kiedy spostrzegł, że leżę i patrzę się na niego, zmrużył wciąż zaspane oczy.

-Co się stało? - spytał, po czym odchrząknął przez poranną chrypę.

Pokiwałam lekko głową, nie wiedząc co powiedzieć. Jego rysy twarzy bardzo złagodniały, kiedy patrzył na mnie ze współczuciem.

Przybliżył się do mnie, całując mnie w czoło i mocno obejmując.

*

Kiedy minęło kilka ponurych i pustych dni, nadszedł czas pogrzebu. Wiedziałam, że nie będę umiała powstrzymać potoku łez, kiedy kapłan tylko wspomni o mojej zmarłej siostrze. Wiedziałam też, że jest to ten moment, w którym będę musiała na zawsze się z nią pożegnać. Wiem, że pozostanie w mojej pamięci i sercu, ale to nigdy nie będzie to samo co wcześniej. Tak cholernie za nią tęsknię, że nie wiem jak mam dać radę bez niej żyć. Ale tak jak wszystkiego w życiu, będę się musiała jakoś tego nauczyć.

Tego ranka wszystko robiłam bardzo wolno. Jakbym chciała odwlec moment, w którym wyjdę z domu i pojadę do kościoła, ale wiem doskonale, że tak to nie działa.

Ubrałam zwykłą, skromną, czarną sukienkę i spięłam włosy w kitka. Zakładając buty, usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam je otworzyć, odkluczając zamek. Moim oczom ukazał się Mendes. Miał na sobie czarny garnitur oraz czarną koszulę pod spodem. Przytulił mnie mocno, składając pocałunek na skroni. Weszliśmy do pokoju, w którym przypomniałam sobie, o bransoletce, którą chciałam założyć. Stanął oparty o biurko, wkładając ręce do kieszeni eleganckich spodni. Wyjęłam cienki sznureczek z zawieszką w kształcie gwiazdki z pudełka. Przyłożyłam ją na lewą rękę, starając się ją zapiąć. Przez nerwy, stres i rozdrażnienie, których nie brakowało mi ostatnimi czasy, upuściłam ją na ziemię, mając problem z jej zapięciem. Uderzyłam pięścią w ścianę, opierając się o nią łokciem. Shawn podszedł i podniósł rzecz z podłogi. Chwycił delikatnie moją rękę, jakbym miała zaraz rozpaść się na tysiąc kawałków. Ze spokojem, zapiął łańcuszek na moim nadgarstku.

-Już nawet tak prostej czynności nie umiem zrobić. - skomentowałam cicho.

-Przestań. - ścisnął moją dłoń. - Nie bądź taka dla siebie. To już nic nie zmieni, a to co się stało, to nie twoja wina.

Spojrzałam mu w oczy, które powoli napełniały się łzami. Patrzył stanowczo, abym zrozumiała to co mówi. Skinęłam głową, zgadzając się z nim. Zerknęłam na jego zegarek, zatrzymując na nim wzrok.

-Musimy iść. - stwierdziłam.

*

Zatrzymaliśmy się na parkingu nieopodal kościoła. Bałam się wysiąść z samochodu, więc siedziałam i patrzyłam przed siebie. Shawn nie chciał mnie popędzać, więc tylko siedział obok.

Po chwili złapał mnie za rękę, dając do zrozumienia, że musimy iść. Sama doskonale to wiedziałam, ale chciałam to odwlec. Wiedziałam również, że nie mogę. Wysiadłam z auta, ledwo stojąc na nogach. Chłopak przeplótł nasze palce i skierowaliśmy się do kościoła.

Weszliśmy, a wszyscy odwrócili się, aby zobaczyć kto wszedł do środka. Było tam bardzo dużo znanych mi twarzy, z rodziny i przyjaciół. Większość tych osób widziałam może raz, i to na dodatek jak byłam bardzo mała. Innych nawet nie kojarzyłam, byli to pewnie znajomi z pracy czy studiów. Moi rodzice siedzieli w pierwszej ławce. Byli bardzo przygnębieni i kompletnie nieobecni. Przywitaliśmy się z nimi, siadając obok.

Wyszliśmy z kościoła ostatni, kierując się na cmentarz. Udało powstrzymać mi się łzy. Otuchy dodawał mi uspokajający dotyk Shawna, a nawet sama jego obecność tutaj.

Wszyscy zebrani zgromadzili się wokół wykopanego dołu, kiedy ksiądz zaczynał mówić. Obserwowałam ludzi dookoła. Niektórzy płakali, inni patrzyli w ziemię, jeszcze inni wyglądali, jakby wcale ich tu nie było.

Kiedy usłyszałam słowa kapłana, mówiące o tym, że żegnamy Margaret Jefferson, coś we mnie pękło. Nie wiem czy właśnie teraz dotarło to do mnie, czy dlaczego tak się stało, ale tak. Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, a ja nie wiedziałam jak to zatrzymać. Spoglądałam w niebo, aby jakoś je zatrzymać, lecz nie dało to zbyt dużego rezultatu. Odwróciłam się do Shawna i mocno do niego przywarłam. Objął mnie od razu, uspokajając kojąco przy moim uchu. Niedługo po tym, było już po wszystkim. Ludzie zaczęli się rozchodzić, a my wciąż staliśmy tam przytuleni.

Uspokoiłam łzy, będąc oparta o jego ramię. Patrzyłam na pozostałe nagrobki tutaj, myśląc o tym co właśnie się wydarzyło. Wiem, że zaczynam nowy rozdział w życiu. Nie przyjemny i niechciany, ale na to nikt nie ma wpływu.

Nie wiem jak poradzę sobie po tym co się stało, ale wiem jedno. Straciłam jedną ważną osobę, to fakt. Ale zyskałam kolejną, która właśnie mocno mnie obejmuje i wspiera w najtrudniejszych chwilach mojego życia.

--------------------------

Daddy, I'm a bad girl. / shawn mendes fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz