Prolog

14K 428 208
                                    


                    Drobna dziewczynka o długich, rubinowych włosach, leżała na olbrzymim, rzeźbionym łóżku wpatrując się w elegancko upięty, ciemnozielony baldachim. Głowę wspierała na splecionych w okolicach karku dłoniach, a nogi swobodnie zwisały jej z krawędzi łóżka, niezdolne do stabilnego oparcia się na wypastowanej, dębowej podłodze. Nuda...nuda...nuda...tak mijał każdy z jej nieznośnie monotonnych dni. Mogła wybierać, zaledwie między snuciem się po swojej olbrzymiej rezydencji, a wałęsaniem się po okalającym ją gęstym, mrocznym lesie poprzecinanym siatką nieprzystępnych ścieżek, o których istnieniu wiedziało niewielu – obydwie te opcje wydawały jej się tak samo bezbarwne i nużące. Zdążyła już dawno temu obejrzeć każdy jeden kamień, ukrywający się w leśnej gęstwinie, a swą posiadłość znała dużo lepiej od samej siebie. Westchnęła bezradnie, przymykając powieki – kochała to miejsce, jednak czuła się w nim, jak w złotej klatce otoczonej bezkresnym, kuszącym światem, do którego tajemnic nie miała dostępu. Spokój rudowłosej zakłócił dźwięk nieśmiałego pukania. Uchyliła lekko prawą powiekę i zamiast odpowiadać, skinieniem dłoni otworzyła ciężkie, hebanowe drzwi, wiernie oddzielające ją od reszty domostwa. Do jej ponurego azylu wszedł skrzat domowy o imieniu Sten – staruszek od lat pełniący obowiązki majordomusa, opiekujący się posiadłością z większym poświęceniem, niż natura mu nakazywała. Sten dumnym krokiem podszedł do swej pani, po czym kłaniając się dwornie, wyciągnął w jej stronę srebrną tacę z położonym na niej listem. Dziewczynka, zaintrygowana nieoczekiwaną wiadomością, usiadła na brzegu łóżka, chwyciła list i ostrożnie rozdarła lekko pożółkły papier koperty, z której wnętrza wyciągnęła zapisaną równym pismem, śnieżną kartkę. Przez chwilę czytała w skupieniu, a z każdym pochłanianym słowem uśmiech na jej twarzy stawał się coraz większy. Nieczęsto ktokolwiek zadawał sobie trud pisania do niej, a tak przyjemne listy jak ten, zdarzały się niebywale wręcz rzadko. Podekscytowana zeskoczyła z łóżka i nie myśląc o tym, co wypada, przytuliła mocno starego skrzata, unosząc go kilka centymetrów ponad posadzkę. Obróciła się kilkukrotnie, śmiejąc się przy tym radośnie.

– Sten! Szykujmy dziś wystawniejszy obiad! – odstawiła majordomusa spodziewając się, że niekoniecznie podobał mu się fakt bycia potraktowanym, jak maskotka – Nie zgadniesz, kto nas odwiedzi!

-–Nie śmiałbym zgadywać, pani – skrzat przemówił łagodnie, wygładzając wprawnie poły czarnej marynarki.

Celowo nie patrzył na dziewczynkę, doskonale wiedząc, że musiała na niego spoglądać karcąco swoimi błękitnymi, chłodnymi oczyma. Pani tych włości nie lubiła, gdy skrzaty nazywały ją swą panią i tolerowała to jedynie w obecności gości. Sten uśmiechnął się ukradkowo. Płomiennowłosa zdawała sobie sprawę z natury skrzatów domowych, ale i tak za każdym razem drażniły ją pompatyczne, wzniosłe tytuły, które uważała za przejaw utrwalania bezsensownej przepaści, dzielącej panów i ich służbę. Błękitnooka nie uznawała tak jednoznacznych podziałów, o czym wiedział każdy, kto poznał ją nieco lepiej. Staruszek wyprostował się słysząc ciche westchnienie pani i zerknął na uśmiech, rozświetlający jej porcelanową buzię.

– Albus Dumbledore! – odpuściła sobie kolejny wykład na temat zbędności tytułów – Od lat nie widziałam tego smarkacza!

– Panicz Dumbledore... – Sten klasnął w dłonie – cóż za zaszczyt! Niezwłocznie poinformuję kuchnię o przybyciu tak znamienitego gościa. Merion zamierzała dziś upiec ciasto cytrynowego, a z tego co pamiętam, panicz Dumbledore zawsze miał słabość do słodyczy.

– Przekaż proszę Merion, żeby na mnie zaczekała! Przygotuję się i zejdę jej pomóc z pieczeniem.

Ognistowłosa uśmiechnęła się promiennie, na samą myśl o minie Albusa, gdy skosztuje popisowego ciasta szefowej kuchni. Majordomus skinął usłużnie głową przed swą panią, po czym zniknął, zamierzając bezzwłocznie wrócić do swoich obowiązków. Dziewczynka raźnym krokiem podeszła do drzwi garderoby, której szczerze nie znosiła – to miejsce przywoływało zbyt wiele wspomnień, otulających wszystkie z jej ubrań. Nie rozmyślając zbytnio, chwyciła pierwszą lepszą sukienkę: błękitny koszmarek z krótkim rękawkiem; śnieżnobiałym, sztywnym kołnierzykiem i mleczną szarfą oplatającą, nieposiadającą wcięcia, talię. Model mocno starawy, z całą pewnością dawno już zapomniany przez świat mody, ale nie miała czasu narzekać ani przekopywać się przez stosy kreacji, w poszukiwaniu czegoś odpowiedniejszego. Wbiegła do niewielkiej, kunsztownie urządzonej łazienki, przebrała się pospiesznie i rozpoczęła nierówną walkę z burzą prostych, płomiennych włosów. Rozczesała je pieczołowicie, co jakiś czas mocując się z opornymi pasmami i związała perłową wstążką w wysoki kucyk, zakładając niesforne kosmyki za uszy. Spojrzała na swoje odbicie w kryształowym lustrze, po czym wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem. Musiała koniecznie wymienić część garderoby, żeby nie wyglądać, jak staroświecka, porcelanowa lalka wyciągnięta z zapomnianego pudła, kurzącego się na strychu jakiegoś wiekowego domu. Nie przywiązując więcej wagi do drobnostek, pokroju własnej prezencji, zbiegła po marmurowych schodach na parter i jak burza wpadła do kuchni, ściągając na siebie rozbawione spojrzenia czterech par oczu. Gospodyni uśmiechnęła się do wiernych skrzatów, przepraszając za gwałtowne wtargnięcie i dzielnie znosząc ich przytłumione chichoty. Cała służba zdążyła już przywyknąć do nieco ekscentrycznego zachowania pani domu, nie zwracając większej uwagi na jej drobne, nieszkodliwe dziwactwa. Młoda dama, zgodnie z ustaleniami, początkowo zajęła się krojeniem warzyw potrzebnych do przygotowania obiadu, a następnie ścieraniem skórki z niewielkiego kopczyka cytryn, wyhodowanych w rozległym ogrodzie na tyłach posiadłości. Lubiła pomagać w gotowaniu, ciesząc się każdą chwilą spędzaną pośród swoich małych przyjaciół. Od lat starała się wprowadzić w swoim dworze rodzinną atmosferę, ponieważ tak naprawdę nie miała nikogo oprócz skrzatów – pozostali bywalcy rezydencji zjawiali się i znikali bez uprzedzenia, pochłonięci własnymi sprawami. Stworzonka początkowo podchodziły do jej planów z nieskrywaną niechęcią, nieprzekonane do tak drastycznej zmiany. Długo zajęła jej budowa obecnych relacji, a jeszcze więcej czasu i wysiłku musiała poświęcić na icj utrzymanie, co robiła z radością. Obszerne pomieszczenie wypełniały odpowiednie dla kuchni dźwięki: stukot obijających się o siebie naczyń; skwierczenie smażonego mięsa; ciche bulgotanie sosów; rytmiczne odgłosy noży, uderzających równym rytmem w drewniane deski i poirytowane pokrzykiwania Merion, która niepodzielnie panowała w kuchennym królestwie. Brakowało tylko jednego – rozmowy. Zmęczona jej brakiem dziewczynka, zagadnęła najbliżej stojącego skrzata, nie chcąc jednak toczyć dysputy na żaden konkretny temat. Wystarczyła jej nieskrępowana wymiana ogólnych zdań i pieszczotliwa wojna na złośliwości. W końcu do rozmowy włączyła się reszta obsady kuchni, a zwyczajny gwar wzbogacił się o setki wymienianych uwag, śmiechów i niewinnych docinków. Pani z przyjemnością przysłuchiwała się opowieściom o minionym dniu, planom snutym na najbliższe godziny i słownym przepychankom o rozmaite drobnostki. Wesołą atmosferę zaburzyło pojawienie się Stena, który z racji swego wieku i przywiązania do tradycji, cieszył się mianem nieformalnego przywódcy wszystkich pracujących w rezydencji skrzatów. Majordomus podszedł do pani i swym zwyczajem, którego nie potrafiła zwalczyć, skłonił się przed nią nisko.

Córa rodu Phoenix.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz