Odmieńcy

1.2K 89 34
                                    

Rozluźnienie świąteczno-noworoczne finalnie dobiegło końca. Uczniowie musieli powtórnie wdrożyć się w rutynę szkolnych dni, w czym skutecznie pomagali im restrykcyjni nauczyciele. Tea w towarzystwie Dafne i Blaise'a usiadła przy stole, oczekując na śniadanie. Ukradkiem zerknęła w stronę stołu nauczycieli, w poszukiwaniu Dragana i westchnęła cicho, nie dostrzegając go w gronie pedagogów. Ostatnio zachowywał się dość... dziwnie. Po wcześniejszym, intensywnym załamaniu nie pozostał nawet ślad. To akurat niezbyt ją niepokoiło, biorąc pod uwagę upływ czasu oraz to, że przestał unikać Syriusza. Często wymykał się ze szkoły, żeby móc spędzić czas w towarzystwie najlepszego przyjaciela, a co tych dwóch razem odwalało w wolne wieczory, nie miała najmniejszego zamiaru wnikać. Podniosła kubek, delektując się niewielkim łykiem ciepłej, jaśminowej herbaty. Ten smak, kojarzący się jej z Eliasem, który zaraził ją słabością właśnie do tego gatunku herbaty, zawsze pomagał jej się wyciszyć i zebrać myśli. W zachowaniu Luthera z pozoru nic się nie zmieniło - był tak samo wygadany, uszczypliwy i arogancki jak zawsze - ale znała go za długo, żeby nie wychwycić subtelnych różnic. Delikatnie poruszyła temat z Ravenem, jednak jej Strażnik zdawał się niczego nie zauważyć. Podobnie jak Syriusz. Może to tylko jej wyobraźnia? Może po ataku za bardzo skupiła się na Draganie i mimowolnie zaczęła wyolbrzymiać pewne rzeczy? Była gotowa przyjąć taki scenariusz i odpuścić, ale... Kilka dni temu otrzymała list od Lio. Spotkali się w weekend, na obrzeżach Hogesmeade, korzystając z zamieszania w miasteczku. Lionel potwierdził jej spostrzeżenia, a ciężko było o lepszego obserwatora. Jemu również turkusowooki wydawał się jakiś... inny. Rozluźniony. Pewniejszy siebie, o ile to w ogóle możliwe. Hipnotyzujący w swoim szaleństwie. Lio miał okazję towarzyszyć mu w jednej z niezliczonych potyczek, będących codziennością Legionu. Podczas walki zauważył coś osobliwego. Spokój. Zazwyczaj Dragan podczas bitki dawał upust dławionym żądzom, zmieniając się w bezlitosną, nieprzewidywalną maszynę, wyrąbującą sobie drogę do zwycięstwa z dziką rozkoszą. Kiedy potyczka dobiegała końca, wracała cała ta frustracja i znudzenie. Tym razem było inaczej. W ocenie Lionela, Dragan nie stracił nic ze swojej legendarnej bezwzględności, jednak przez całe starcie był niesamowicie spokojny. Zabójczo precyzyjny. Chłodny. Metodyczny. Zrelaksowany. Nie nakręcał się. Nie uwolnił tłamszonego gniewu, który napędzał go przez lata. Nie puszczał swojej zwierzyny wolno, by zabawić się w makabrycznego łowcę. Nie posunął się do okaleczania ciał, co często robił dla rozrywki. Lionel uważnie przyglądał się swojemu ukochanemu bratu i musiał szczerze przyznać, że w tamtej chwili bał się go znacznie bardziej niż kiedykolwiek. Podświadomie czuł, że Dragan nie powstrzymywał się na siłę, testując własną wolę - co czasami robił, lecz nieczęsto mu się udawało. Zrozumiał, gdy napotkał lśniący metalicznie turkus. Dragan Luther... mężczyzna, u którego boku spędził dziesięciolecia... ich ukochany brat i jedyny król... władca podziemia... nie dopuścił do głosu szaleństwa - sterującego wszystkimi odrodzonymi - bo zwyczajnie nie miał na to ochoty. Uciszył potężną pieśń Otchłani. Zignorował żądzę, która od wielków nadawała rytm ich życiu. Lio patrzył na to jak zaczarowany. Dragan wydał mu się tak przytłaczająco wielki. Dystyngowany. Odległy. Prawdziwie wolny. Wspomniał również o ulotnym cieniu radości w jego oczach, co dało Vallerin do myślenia. Też to dostrzegła. Nienarzucającą się radość, której nigdy wcześniej u niego nie widziała. Oczywiście ta zmiana cieszyła ją, ale to, że nie znała jej źródła... ciągle zaprzątało jej myśli. Tak samo jak kwestia ataków. Od ostatniego, niemalże tragicznego w skutkach, nie przytrafił się następny. Tak samo nagle jak się pojawiły, tak i ustąpiły bez wyraźnego powodu. Odstawiła pustą filiżankę, wpatrując się w jej białe, delikatne dno. Zauważyła, że ona sama czuła się ostatnio przy Draganie inaczej. Bezpiecznie, na zupełnie innym poziomie niż dotychczas. Emanował subtelnym, cudacznie znajomym ciepłem, do którego lgnęła.

- Gdzie ten Malfoy?

Dafne westchnęła głośno, opierając głowę o bark Zabini'ego. Atmosfera przy stole zalatywała cmentarzem, dlatego postanowiła zmącić ją jakimkolwiek pytaniem. Zerknęła ukradkiem na przyjaciółkę, która skinęła jej porozumiewawczo. Oczywiście od razu zauważyła, że coś niedobrego dzieje się z Zabinim. Wystarczyło jej jedno spojrzenie na chłopaka, kiedy wróciła do Pokoju Wspólnego po randce z Tonym. Blaise był jednym z najbardziej wygadanych i przyjemnie zaczepnych facetów jakich znała. Spodziewała się, że po powrocie wszyscy spotkają się w pokoju Tei i do białego rana będą dzielić się wrażeniami z festiwalu. Tymczasem zastała ich dwójkę przed kominkiem, siedzących w kompletnej ciszy. Tamtego wieczoru po prostu do nich dołączyła, nie zadając trudnych pytań. Następnego dnia, praktycznie zaraz po śniadaniu, zamknęły się z Gallateą w jej sypialni. Przyjaciółka opowiedziała jej o sytuacji z Trzech Mioteł i musiała szczerze przyznać, że na samą myśl o tym, jak musiał czuć się Blaise pękało jej serce. Kolejne dni nie były dla niego łaskawsze. Kiedy spotykał Hermionę witał się z nią normalnie, ale wdawanie się w luźne pogawędki było ponad jego siły, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Krum potrafił jak spod ziemi wyrosnąć i krążyć w pobliżu Gryfonki. Nie trzeba było być orłem intelektu by zauważyć, że Wiktor zdecydowanie widział w Granger swoją dziewczynę i warczał ostrzegawczo na każdego samca w pobliżu. Z tego co zauważyła, Zabini w szczególności działał mu na nerwy. Może wyczuwał, że on i Hermiona mają się ku sobie i chciał za wszelką cenę to przerwać? Kto go tam wie. Zastanawiało ją raczej to, że Granger nie wydawała się za dobrze czuć w jego towarzystwie. Robiła się dziwnie milcząca i spięta. Przymknęła powieki, kiedy Blaise zaczął delikatnie gładzić jej długie, jasne włosy. Nie powinna się w to wtrącać. Doskonale wiedziała, że ten miłosny trójkąt to nie jej sprawa, a Granger jest na tyle dużą dziewczynką, żeby móc swobodnie o sobie decydować. Problem w tym, że ten cały związek niezwiązek z Krumem za cholerę nie wyglądał na jej własną decyzję. Sama uwikłała się w coś podobnego z Adrianem i potrafiła rozpoznać symptomy. Gdyby nie interwencja przyjaciół...mogłaby tkwić w tym znacznie dłużej. Skrzywiła się lekko. Wiele rzeczy mogła zrozumieć, ale to, że Granger postawiła na Kruma wymykało się wszelkiej logice. W pierwszej chwili oczywiście sama była nim zachwycona, ale postrzegała go z perspektywy fanki quiddicha, a nie czysto dziewczęcej fascynacji płcią przeciwną. Uważała Wiktora za świetnego, obiecującego zawodnika, lecz prywatnie mało interesującego człowieka. Blaise był - w jej opinii - lepszy pod każdym względem. Spojrzała w stronę stołu Gryffindoru. Nie było jeszcze nikogo z postrzelonego trio. Dobry znak.

Córa rodu Phoenix.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz