Blaise wyprostował się, wypiął pierś i wziął głęboki, powolny wdech. Kilkukrotnie zacisnął i rozluźnił dłonie, chcąc tym prozaicznym gestem dodać sobie nieco otuchy. Nigdy za specjalnie nie stresował się wizją rozmowy z Draganem, jednak turkusowooki od kilku dni wydawał się zdystansowany i dziwnie zestresowany. Mówił znacznie, znacznie mniej niż dotychczas i unikał kontaktu z mieszkańcami zamku, ograniczając go do niezbędnego minimum. Zajęcia dydaktyczne prowadził rzeczowo i profesjonalnie, bez naturalnego dla niego, zaczepnego humoru oraz niewymuszonych drwin. Podczas dyżurów nie było lepiej. Luther swoim nietypowo ponurym nastawieniem gasił zazwyczaj swobodną, całkiem przyjazną atmosferę, przez co znacząca część uczniów przestała przychodzić na konsultacje, wcześniej traktowane jako wspaniały pretekst do luźnych spotkań. Po zakończonych obowiązkach, Dragan nie włóczył się już po szkole - otoczony młodymi czarodziejami ‐ tylko niezwłocznie zaszywał się w swoim gabinecie, wyjątkowo niechętnie godząc się na jakiekolwiek towarzystwo. Niektórzy uczniowie żartowali po kątach, że młody nauczyciel za dużo czasu spędzał ze Snapem, przez co zaczął się do niego upodabniać. On sam początkowo reagował głośnym śmiechem na podobne uwagi, jednak z czasem przestało mu być do śmiechu. Oschłe nastwienie Luthera zaczynało być mocno niepokojące. Odetchnął po raz ostatni, uniósł rękę i zapukał w ciężkie, toporne drzwi. Nie doczekał się rychłej odpowiedzi, więc powoli zastanawiał się nad taktycznym odwrotem.
- Wejdź.
Bezbarwny, dudniący głos wprawił go w konsternację. Turkusowooki nie miał w zwyczaju słownie zapraszać do siebie - zwykle drzwi po prostu się otwierały. Ostrożnie uchylił wrota, nie mając pojęcia, czemu nagle był taki spięty. Wślizgnął się do pomieszczenia, jednak stanął jak wryty ledwie kilka kroków za progiem. Luther siedział na masywnym, nietypowym biurku, tyłem do niego i intensywnie wpatrywał się w tablicę, pokrytą dziesiątkami dziwnych symboli, nakreślonych białą kredą. Niepewnie podszedł do gospodarza, nie mogąc oderwać wzroku od tajemniczych zapisków. Nie przypominały niczego, co kiedykolwiek było dane mu zobaczyć. Dragan nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, spokojnie paląc papierosa.
- Chcesz czegoś?
Kruczowłosy niemalże warknął, wciąż wpatrzony w tablicę. Nie miał ochoty na towarzystwo jakiegokolwiek gnojka. Rana na piersi od czasu jej powstania z dnia na dzień bolała coraz to bardziej i bardziej - jakby to, ze się opierał, tylko podsycało jej niezrozumiałą zapalczywość. Interwencja Zandara przyniosła ulgę, która potrwała ledwie dwa dni, a cholerny, intensywny ból powrócił - gorszy niż kiedykolwiek. Piekący dyskomfort czasem przyprawiał go niemalże o mdłości, budząc głębokie pokłady dławionej furii. Lepka krew sporadycznie wyciekała spomiędzy gęstych, porządnie założonych szwów. Rana potrafiła sprawiać wrażenie zupełnie zagojonej, by w najmniej oczekiwanym momencie otworzyć się bez sygnału ostrzegawczego. Miał również coraz poważniejsze problemy ze snem. Po raz pierwszy od wieków nawiedzały go koszmary. Niejasne, chaotyczne widziadła bez większego sensu, wyjątkowo męczące swoją przypadkowością.
- Mam do ciebie pytanie - Blaise zerknął na niego niepewnie.
- Streszczaj się - syknął Luther.
Zabini coraz mocniej zastanawiał się, czy zwyczajnie nie przeprosić za zawracanie głowy i nie wyjść. Coś w aurze starszego kolegi mówiło mu, że nie był tu mile widziany. Podskórnie odczuwał poirytowanie kompana, którego zapewne był źródłem. Dragan potrafił być nieco szorstki w obyciu, jednak nigdy nie wyczuwał od niego tak dobitnej wrogości.
- Przepraszam, że zająłem ci czas - nieświadomie lekko pochylił głowę i odwrócił się, chcąc wyjąć, nim pogorszy sprawę.
- Skoro już zawracasz mi dupę, to racz wyjaśnić po cholerę, zamiast uciekać.
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanficLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...