Lady leżała w swoim łóżku, nie mogąc zasnąć. Odprowadziła Syriusza do pokoju Luthera i szczerze mówiąc liczyła na to, że nie zastaną już gospodarzy, co pozwoli im na błogą chwilę intymności. Zaśmiała się z własnej naiwności, zasłaniając oczy. Legion rządził się własnymi prawami i nie zważał na niczyje oczekiwania - dopiero uczyła się tej bolesnej prawdy. Dragan oraz Raven planowali wyruszyć w teren około północy i wrócić przed rozpoczęciem Turnieju, o ile sprawy się nie skomplikują. Strategia na ten wypad była już dawno opracowana i precyzyjnie ustalona z innymi członkami organizacji, a skoro tak to i oni musieli zapoznać się z nią w najdrobniejszym szczególe. Król może i by odpuścił staranne przygotowania, jednak Marco to zupełnie inna historia. Przez lata funkcjonował w określony sposób, więc ciężko było mu porzucić dawne przyzwyczajenia - w końcu to dzięki nim wychodził cało z sytuacji, których pozornie nie miał prawa przetrwać. Black został poproszony o zapoznanie ich z detalami i podszedł do sprawy poważnie. Śmiertelnie poważnie. Patrzyła na nich przez chwilę z boku, w milczeniu przysłuchując się obradom nad rozciągniętą mapą z rozrysowanym planem działania. Dostrzegła jak zmienił się wyraz twarzy czarodzieja. Niepokorna arogancja ustąpiła miejsca pełnej powadze. Skupienie przyćmiło figlarne iskry, mieniące się w srebrze jego oczu. Podczas narady nie było miejsca na dowcipkowanie, ani zaczepne przepychanki. Wszyscy trzej byli całkowicie pochłonięci przygotowaniami, spychając gdzieś na margines różnice w swoich temperamentach. Uśmiechnęła się łagodnie. Prawdę mówiąc poczuła ulgę. Nie widziała jeszcze Syriusza podczas wykonywania obowiązków, jako dowódca łączników. Nie potrafiła wyobrazić sobie, jaki był w kwestiach zawodowych, ani nie była przekonana, czy rola, którą Dragan powierzył mu w Legionie do niego pasowała. Dziś przekonała się, że jej obawy były zupełnie bezzasadne. Ukochany odnajdował się nowym środowisku - jakby tkwił w nim po uszy od dawna. Luther nie bez przyczyny wpuścił przyjaciela do swojego królestwa, trzymając go tuż u swego boku i złożył na jego barki ciężar odpowiedzialności za jedną z kluczowych jednostek. Kolekcjoner nie pomylił się w ocenie. Nigdy nie mylił się, co do najbliższej świty. Miał niesamowitego nosa do utalentowanych, godnych zaufania osób, czego tak po prawdzie mu zazdrościła. Nie chciała ich rozpraszać, więc podeszła do Blacka, cmoknęła go w policzek i zakomunikowała, że wraca do siebie. Pożegnała swojego Strażnika i szalonego króla, życząc im powodzenia, po czym wyszła. Nie planowała spędzić tego wieczoru samotnie, jednak nie była zła, że tak się to potoczyło. Zerknęła na zegar i zamknęła oczy. Było już kilka minut po 1, więc powinna przymusić się do odpoczynku, zamiast rozpamiętywać rzeczy, na które nie miała wpływu. Przysypiała, powoli zatapiając się w świecie sennych marzeń, gdy rozbudził ją dźwięk otwieranych drzwi. Lekko zamroczona usiadła na łóżku, przyciskając do piersi poduszkę.
- Obudziłem cię?
- Nie - uśmiechnęła się, słysząc znajomy głos. - Jak tu wszedłeś?
- Mam swoje sposoby - Syriusz podszedł do jej łóżka. - Skoro nie śpisz, dasz wyciągnąć się na nocny spacer po szkole?
- Przypominam, że w tym zamku jestem wnuczką dyrektora - zadarła podbródek. - Jeśli ktoś nas przyłapie, będę mieć problemy.
- Nikt nas nie złapie, zaufaj mi - wyciągnął do niej rękę. - To nie mój pierwszy raz.
- Jestem grzeczną dziewczynką - niewinnie zatrzepotała rzęsami, chwytając jego dłoń.
- Takie najbardziej pociągają niegrzecznych chłopców - przyciągnął ją do swojej piersi, mrucząc kusząco. - Złam ze mną kilka zasad, panno Dumbledore.
- Ile dziewczyn udało ci się uwieść takimi tekstami, panie Black? - spojrzała wprost w stalowe oczy.
- W podrywaniu byłem całkiem niezły - zmieszał się, niekoniecznie chcąc rozprawiać na ten konkretny temat.
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanficLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...