Tea czekała na Harry'ego i Rona w wyznaczonym miejscu, trzęsąc się z zimna. Nie doceniała wieczornych chłodów, przez co zmuszona była opatulić się mocno nazbyt cienkim, jesiennym płaszczykiem. Dragan, niezbyt zadowolony z jej nocnej eskapady, odprowadził ją do wyjścia z zamku, korzystając ze swoich mistrzowskich zdolności poruszania się niczym najprawdziwszy cień. Zanim się rozstali, wymogła na kruczowłosym obietnicę, że dziś prześpi się jak człowiek. Znała jego legendarną wręcz wytrzymałość, ale mimo tego martwiła się o niego - od dłuższego czasu zarywał nocki, uparcie starając się wykonać swoje zadanie bez względu na własne samopoczucie. Luther może i przypominał niezwyciężoną maszynę, zaprogramowaną do odnoszenia sukcesów, jednak należał mu się solidny wypoczynek. Pomimo wyraźnej deklaracji obawiała się, że przyjaciel może znaleźć sposób na wymiganie się od odpoczynku. Westchnęła cicho, wtulając brodę w poły płaszcza - nie tym powinna się teraz przejmować. Zamiast myśleć o turkusowookim uparciuchu, spojrzała w nocne niebo i skupiła się na obserwowaniu ciemnych zarysów chmur, płynących po bezkresnym granacie. Skłamałaby mówiąc, że nie widywała już urokliwszych wieczorów, jednak ten miał w sobie coś niezwykłego...pewnego rodzaju nieodparty magnetyzm, podsycany zapachem przygody - delikatną wonią czegoś kuszącego, nadpływającą wraz z chłodnymi podmuchami wiatru.
- Ej, Tea.
Usłyszała obok siebie konspiracyjny szept Pottera, który wysunął głowę spod peleryny. Swoją drogą wyglądało to nieco komicznie - lewitująca pośród mroku twarz chłopca o błyszczących, zielonych oczach wpatrzonych wprost w nią z niemałym przejęciem. Gryfon, po chwili konsternacji, uśmiechnął się przyjacielsko do koleżanki, prawdopodobnie chcąc dodać jej tym samym nieco odwagi przed czekającą ich - nie do końca legalną - wyprawą. Wyciągnął ku niej dłoń.
- Wchodź pod pelerynę i idziemy. - potrząsnął ponaglającą ręką.
Błękitnooka, nie protestując, chwyciła dłoń Harry'ego i pozwoliła wciągnąć się pod osobliwy artefakt, dołączając do Pottera oraz Weasley'a. Peleryna nie miała zbyt imponującej powierzchni, więc musieli trzymać się bardzo blisko siebie oraz mniej więcej koordynować ruchy, by żadne z nich nie znalazło się poza bezpieczną osłoną. Dreptali gęsiego w ślimaczym tempie, nie odzywając się do siebie - okularnik cały czas trzymał rękaw Dumbledore, a Ron wzdychał ukradkowo, opierając dłoń na drobnym ramieniu dziewczyny. Prawdopodobnie jej długie, ogniste włosy nieprzyjemnie łaskotały piegowatego czarodzieja, ale znosił to nad wyraz dobrze, powstrzymując się od śmiechu i uwag. Ta dziwaczna wędrówka dla żadnego z nich nie była czymś szczególnie komfortowym, dlatego zgodnie odetchnęli z ulgą, gdy stanęli w końcu przed drzwiami chatki gajowego. Potter dał znać znajomym, by póki co zostali w ukryciu, sam natomiast uważnie rozejrzał się wokół, po czym pewnym ruchem pchnął niezamknięte drzwi, które ustąpiły z wyraźnym skrzypnięciem i skinął ku reszcie, że mogą śmiało ruszyć przed siebie. Wciąż kurczowo trzymając się szyku, weszli do pomieszczenia w którym, pomimo nieobecności gospodarza, palenisko tliło się przygasającym płomieniem. Chłopcy, częściowo w trosce o psa, częściowo kierowani żalem, przychodzili do pustej chatki codziennie, żeby dorzucać drwa i podsycać ogień - ten sam, który nigdy tu nie gasł, bez względu na porę roku. Dzięki ich staraniom wnętrze skromnej budowli było przyjemnie ciepłe i tak samo gościnne jak zawsze, chociaż brakowało w nim najważniejszego elementu - serdecznego brodacza o szczerozłotym sercu. Dopiero po zamknięciu drzwi wyswobodzili się spod peleryny, oddając się rutynie. Ron niemalże automatycznie podszedł do wielkiego, wiklinowego kosza na drewno z którego wywlókł cztery grube polana, które następnie wrzucił do osmolonego, rozgrzanego paleniska. Kieł zareagował na ich przybycie z odpowiednią dla niego obojętnością - ledwie na chwilę otworzył zaspane ślepa i zamknął je, dostrzegając znajome postacie, żeby spokojnie wrócić do barbarzyńsko przerwanej drzemki. Harry, uprzednio jeszcze raz sprawdzając drzwi, skierował się ku kącikowi kuchennemu, a konkretnie jednej z niskich szafek, skrywającej w swym wnętrzu zapas jedzenia przeznaczony dla pupila gajowego. Tea, nie chcąc być jedyną nieprzydatną, sięgnęła po imponujących rozmiarów, metalową miskę. Wylała jej zawartość i napełniła ją świeżą, zimną wodą. Odstawiła miskę na jej stałe miejsce, co spotkało się z donośnym westchnięciem psa. Rozbawiona równie ożywioną reakcją, usiadła obok Kła i zaczęła delikatnie gładzić jego miękką, krótką sierść przyglądając się mało uważnie krzątaninie towarzyszy z subtelnym uśmiechem - tych dwóch wyglądało jakby lokum Hagrida nie miało przed nimi żadnych tajemnic. Wprawnie poruszali się po skromnej izbie, a gdy skończyli swe zadania, rozsiedli się na podłodze z grubo ciosanych, potężnych desek. Harry przysunął się nienachalnie bliżej koleżanki, wyraźnie mierząc się z własnymi myślami - od jakiegoś czasu chciał ją o coś zapytać, ale wahał się czy powinien wtykać nos w tę sprawę. Nie chciał jej urazić, ani wprawić w zakłopotanie, jednak musiał wiedzieć...nie tylko on zresztą.
![](https://img.wattpad.com/cover/109702743-288-k235835.jpg)
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanfictionLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...