Albus, Minerva, Severus, Dragan i Vallerin siedzieli wspólnie w gabinecie dyrektora, któremu łaskawie dano dwie godziny na zabranie swoich rzeczy oraz opuszczenie murów szkoły. Dumbledore spokojnie pakował osobiste drobiazgi, przysłaniające blat biurka, i starał się nie patrzeć na poruszonych decyzją Rady przyjaciół. Sam nie był ani zaskoczony, ani rozgoryczony tym co się stało - byłby naiwny, gdyby nie przypuszczał od dłuższego czasu, że Lucjuszowi w końcu uda się go pozbyć. Malfoy od lat podejmował działania, mające zdyskredytować go w oczach Ministerstwa i stawał się coraz skuteczniejszy w prowadzeniu zimnej wojny przeciw niemu. Skąd w tym dzieciaku było tyle uporu oraz nienawiści? Merlin jeden raczył wiedzieć. Albus westchnął cicho, zerkając ukradkowo na zebranych. Profesorowie siedzieli obok siebie, w całkowitym milczeniu, z ponurymi minami. Luther jak gdyby nigdy nic, bawił się benzynową zapaliczką ozdobioną symbolem pająka, którą kiedyś podarowała mu Vallerin. Cóż...słowo podarowała niekoniecznie oddawało stan faktyczny - kruczowłosy zabrał ją, gdy wyruszał na swą pierwszą, samodzielną wyprawę, a Lady nie miała zamiaru upominać się o zwrot własności. Panna Crown obserwowała uważnie starego przyjaciela, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Była świadoma krucjaty Lucjusza przeciw Albusowi, ale szczerze sądziła, że świat czarodziei pokładał nieco więcej wiary w jednym ze swych bohaterów. Wstała zgrabnie z fotela, poprawiając pomiętą spódnicę - widocznie pomyliła się uważając liderów tego świata za ludzi myślących zdroworozsądkowo. W sumie nie pierwszy raz błędnie oceniłaby czarodziejów, co napawało ją ćmiącym, nostalgicznym smutkiem. Dumbledore westchnęła głośno i podeszła do przyjaciela, kładąc dłoń na jego ramieniu, przerywając mu tym samym pakowanie.
- Gdzie się zatrzymasz? - szepnęła łagodnie.
Staruszek znieruchomiał, wytrącony z równowagi. Hogwart był nie tylko miejscem jego pracy, ale również niezastąpionym domem, który kochał całym sercem. Mimo świadomości zamiarów Malfoy'a, nigdy nie zastanawiał się, gdzie się podzieje jeśli arystokrata dopnie swego. Może w głębi serca wcale nie wierzył, że mu się uda? Poklepał delikatnie śnieżną dłoń płomiennowłosej, chcąc ukoić jej obawy. Posiadał swój stary, pusty dom w którym nie był od lat i po prawdzie nie sądził, iż kiedykolwiek przyjedzie mu tam wrócić. O ile miał do czego wracać...nienawidził tamtego miejsca, ponieważ wiązało się z nim przytłaczająco wiele bolesnych wspomnień. Zaniedbał leciwy dom i nie mógł być pewien, czy dawno już nie popadł w kompletną ruinę.
- Nie martw się, moja droga. - wymusił karykaturalną parodię uśmiechu - Mam gdzie wrócić.
- Nie mówisz chyba o tej zapuszczonej ruinie! - mocniej wbiła smukłe palce w jego ramię - Nie ma mowy! Nie pozwalam ci tam wrócić, słyszysz? Zatrzymaj się proszę w mojej posiadłości, tam zawsze jesteś mile widziany, a skrzaty zatroszczą się o twój komfort. Sten ucieszy się mogąc cię gościć w naszych skromnych progach.
- Doceniam twą troskę, ale nie mogę się zgodzić. - wysunął się z uścisku przyjaciółki i spojrzał w jej lazurowe oczy - Nie chcę sprawiać ci kłopotów, Vallerin. Już wystarczająco od ciebie wymagam.
Szorstka dłoń mężczyzny spoczęła na porcelanowym, delikatnym policzku Lady. Albus uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Płomiennowłosa zawsze bardzo o niego dbała i starała się mu pomagać jak tylko mogła. To właśnie od niej nauczył się wszystkiego co potrafił...to ona była dla niego niezachwianą, serdeczną podporą, gdy przechodził najtrudniejszy okres w swoim życiu. To ta przepiękna dama uważana za potwora, po prostu chwyciła jego dłoń i wyciągnęła go z mroków zwątpienia, kiedy sam nie miał już sił walczyć. Była przy nim, gdy desperacko potrzebował wsparcia, służyła mu swą radą i najzwyklejszą, ludzką życzliwością. Nie mógł pozwolić na to, by po raz kolejny wzięła za niego odpowiedzialność...to on powinien troszczyć się o nią, a nie odwrotnie. Błysk determinacji w oczach czarodzieja dał wyraźny sygnał Lady, że już podjął decyzję - znała tego smarkacza wystarczająco długo, żeby wiedzieć o jego niepojętym wręcz uporze. Wiedziała, że nie miała szans go przekonać, więc zerknęła na Dragana, szukając w nim wsparcia. Turkusowooki bezbłędnie odczytał niemą prośbę, westchnął przeciągle i podszedł do dyrektora, odprowadzany ciekawskimi spojrzeniami nauczycieli. Upierdliwość! Szybkim ruchem zacisnął dłoń na pokaźnej brodzie Dumbledore'a i przyciągnął go bliżej siebie, niebezpiecznie skracając dystans. Gwałtowność Luthera natychmiast zaalarmowała profesorów, cały czas niepewnych tego, na ile można było kruczowłosemu pozwolić, ani czego mogli się po nim spodziewać. Snape wystrzelił z fotela, gotów rzucić się Albusowi na pomoc, a Minerva już zaciskała dłoń na swojej, zaprawionej w bojach, różdżce. Powstrzymało ich władcze spojrzenie Lady Crown, z wymalowaną w nim niemą prośbą, by się w to wszystko nie mieszali co całkowicie zdezorientowało czarodziei - Draganowi mogli za grosz nie ufać, ale Vallerin...ona dała im już wystarczająco powodów, by nie powątpiewać w jej jak najlepsze intencje. Dragan uśmiechnął się szelmowsko, wlepiając demoniczne oczy w niepewne, zbite z tropu błękitne niczym akwamaryn tęczówki Dumbledore'a, ukryte za szklanym murem.
![](https://img.wattpad.com/cover/109702743-288-k235835.jpg)
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanfictionLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...