Dragan stał pod zamkniętymi drzwiami gabinetu doktora Q. Kopcąc piątego już papierosa, wsłuchiwał się w odgłosy przytłumionej, spokojnej rozmowy. Vallerin przysłała czwórkę swoich skrzatów, które w chwili obecnej zbierały informacje, jak przygotować rezydencję na przyjęcie Ravena. Szczerze mówiąc, był zaniepokojony skalą tego przedsięwzięcia. Wiedział o funkcji Strażników i rozmawiał z Lady o ceremonii ich powołania, ale to co działo się obecnie, mocno różniło się od jej słów. Był na tyle przenikliwy, by domyślić się, że nadchodząca operacja stanowiła niemałe wyzwanie. Kandydaci na Strażników zawsze byli dość młodymi czarodziejami, w pełni swoich sił. Jak miało to wyglądać w przypadku umierającego? Pojęcia nie miał. Ufał bezgranicznie swojej pani, jednak nie zagłuszało to całkowicie obaw. Co, jeśli Raven był za słaby, żeby to wszystko przetrwać? Cóż...lepszą opcją wydawało się podjęcie próby i poniesienie klęski, niż nie spróbowanie wcale. Zagryzł mocno zęby na filtrze. Nie podobała mu się ta nagła, odczuwalna gorycz, która mąciła jego myśli za każdym razem, gdy rozważał utratę zaufanego doradcy. Przez większość swojego życia widział w otaczających go ludziach zwyczajne marionetki, którymi posługiwał się, by osiągnąć założone cele. Przytłaczająca, dziwna odmiana tego stanu rzeczy jakoś niespecjalnie mu pasowała. Nawet jeżeli Raven umrze, to co z tego? Mógł znaleźć kolejnego kandydata na swą prawą rękę, tak jak robił to wcześniej. Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł nieprzyjemny skurcz w okolicy serca. Cholernie upierdliwe...
– Podsłuchujesz?
Kolekcjoner uśmiechnął się szeroko, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął nową papierośnicę. Wysunął ją w stronę kompana, który oparł się plecami o ścianę, po jego lewej stronie. Pojęcia nie miał, jakim cudem ten facet zjawiał się zawsze, kiedy pogrążał się w ciężkich rozmyślaniach.
– Nieudolnie – zaśmiał się gardłowo, zerkając w szare, błyszczące tęczówki.
Przez dłuższą chwilę utkwił wzrok w twarzy byłego skazańca, niekoniecznie z jakiegoś konkretnego powodu. Zwyczajnie zainteresowało go to, jak bardzo czarodziej zmienił się od ich pierwszego spotkania. Gdy wyciągnęli go z Azkabanu, nie miał większych nadziei na to, że im się na cokolwiek przyda, albo wróci do pełni zdrowia. Zaplanował eleganckie podpierniczenie więźnia, ponieważ chciał sprawdzić swoją teorię, dotyczącą śmierci rodziców Harry'ego i tylko tyle. Nie zamierzał dopuszczać go tak blisko siebie, nie mówiąc już o kumplowaniu się. Uniósł lewy kącik ust w zaczepnym, firmowym uśmieszku. Los potrafił być fascynującym dyrygentem.
– Wiesz, że możesz tam zwyczajne wejść? – Syriusz poczęstował się papierosem.
– Nie chcę przeszkadzać – kruczowłosy wypuścił kłąb dymu. – A ciebie co tu przywiało?
– Lista mikstur od Bastet – czarodziej pomachał śnieżną kartką papieru, ze starannie wypisanymi nazwami magicznych medykamentów.
– Marudna baba zrobiła z ciebie gońca? – nie powstrzymał się od drobnej złośliwości.
Wyrozumiałość byłego skazańca względem Bastet budziła w nim skrajne odczucia. Sam nie należał do litościwych typów, więc nie potrafił pojąć, skąd mogły brać się chęci okazania tak wiele zrozumienia drugiemu człowiekowi. Nigdy nie był szczególnie empatyczny i nic się nie zmieniło w tym temacie od wieków. Owszem potrafił wykazać się swoistego rodzaju sentymentem wobec współpracowników, ale nie zniżał się do tego specjalnie często.
– Sam się zadeklarowałem – Black wzruszył obojętnie ramionami. – Jest zajęta wykonywaniem badań. Wiesz, gdzie polazł Lio?
– Jego ludzie donieśli o transporcie z nielegalną bronią. Ma zbadać sprawę i przejąć dla nas ładunek.
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
أدب الهواةLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...