Remus spojrzał kątem oka na skrzata, który w drobnych, chudych rączkach dzielnie niósł dużą, papierową torbę, po brzegi wyładowaną szklanymi pojemniczkami. Dostrzegając niepewne zerknięcie kompana, odwrócił wzrok i wbił go w zaskakująco czyste niebo. Chociaż pora roku nie należała do najprzyjemniejszych, wciąż dało się czerpać przyjemność z niespiesznego spaceru w promieniach słońca. Yun towarzyszył mu od chwili, w której ostatecznie przyjął zaproszenie Vallerin i zamieszkał w jej posiadłości. Skrzacik był najmłodszym z mieszkańców, wcześniej przydzielonym do opieki nad rozległym, imponującym ogrodem. Na polecenie swej pani tymczasowo porzucił to zajęcie, zgadzając się zaopiekować czarodziejem, choć początkowo nie czuł się z tym z komfortowo – nie dało się tego ukryć. Yun rzadko się odzywał, nieustannie utrzymując nadmiernie poważną, zdystansowaną pozę. Bywał niedorzecznie oszczędny w gestach, mocno pilnując ciągłego prezentowania swego nienagannego wychowania, przystojnego wszystkim podopiecznym panienki Crown. Lupin od dłuższego czasu ukradkowo obserwował swego małego kompana, dzięki czemu zauważył coś bardzo niepokojącego. Yun był spięty i płochliwy. Nieoczekiwane, głośne dźwięki prowokowały u niego natychmiastowe, niekontrolowane przyjęcie postawy obronnej – osłaniał zwłaszcza głowę, nerwowo drżąc na całym ciele. Remus domyślał cię, co mogło stać za takim odruchem i był tym faktem szczerze przygnębiony. Nie przypuszczał, by Yuna cokolwiek złego spotkało w samej posiadłości, jednak już kilkukrotnie słyszało o tym, że ten dom był schronieniem dla skrzatów, które w ten czy inny sposób opuściły poprzednich panów. Jego wzrok powędrował ku brzydko zagojonej, rozległej bliźnie, szpecącej tył głowy skrzata. Ledwo przełknął obrzydliwą gorycz, wypełniającą całe jego usta. Ludzie... potrafili być odrażającymi kreaturami.
– Paniczu, czy potrzebuje panicz czegoś jeszcze?
Cichy, niepewny głos stworka odrobinę go otrzeźwił, ściągając ku teraźniejszości. Dziś po raz pierwszy wyszli na wspólne zakupy i miał wszelki powody podejrzewać, że nie było to najprzyjemniejszym doświadczeniem dla jego towarzysza. Trzymał się bardzo blisko niego, z lękiem obserwując rozgadanych czarodziei, mijających ich bez większego zainteresowania. Mężczyzna uśmiechnął się ciepło do skrzata, niezamierzenie wprawiając go tym w zakłopotanie.
– Raczej nie – chciał przyjacielsko położyć dłoń na barku Yuna, jednak ten skulił się instynktownie, więc ostatecznie wycofał rękę. – Znajdziesz czas, żeby pomóc mi w pracowni? Przyda mi się wprawny asystent – chciał zabrzmieć jak najbardziej zachęcająco.
W jakiś sposób lubił tego skrzacika. Przeniesienie się do tak dużej rezydencji... po tylu latach samotności... przytłoczyło go. Posiadłość drastycznie różniła się od jego własnego domu. Była gwarna, ciepła, gościnna i jasna. Tak żywa... Początkowo nie najlepiej to znosił, jednak obecność Yuna mu pomagała. Czuł się dobrze w jego towarzystwie i robił co mógł, żeby to okazywać i tym samym podjąć próbę ośmielenia go. Czasami udawało mu się na tyle go rozluźnić, że skrzat dawał wciągnąć się w w swobodne, niezobowiązujące rozmowy. Ledwie raz dane mu było zobaczyć jego uśmiech i od tamtej chwili zapragnął oglądać go znacznie częściej. Ten niewinny, nieco dziecinny uśmiech przypominał mu o Harrym.
– Proszę o wybaczenie, paniczu, ale na dziś mam zaplanowane inne zajęcia – skrzat odwrócił wzrok, czując się winnym niespełnienia pokładanych w nim oczekiwań. – Po powrocie mam zgłosić się do Dovana i razem z nim opuścić rezydencję.
– Macie wolne popołudnie? – czarodziej zapytał uprzejmie, planując podtrzymać dyskusję.
– Dopiero jutro. Zgłosiłem się do pomocy w przygotowaniu chaty – mówił tak cicho, że były nauczyciel ledwo go słyszał. – Spodziewamy się gościa i Dragan o to prosił.
![](https://img.wattpad.com/cover/109702743-288-k235835.jpg)
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanfictionLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...