Tea siedziała samotnie na dość twardym, szpitalnym łóżku. Przez nieprzysłonięte oka wlewał się z wolna pomarańczowy, miękki blask wschodzącego dnia. W milczeniu obserwowała promienie słońca, szatkujące gęsty mrok Zakazanego Lasu. Ciepłe światło zalewało otwarte błonia, czyniąc trawę jeszcze bardziej szmaragdową. Niebo mieniło się odcieniami różu, błękitu i jasnego pomarańczowego, przeistaczającego się w intensywną żółć. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie – ten widok przypominał jej dom...wczesne śniadania jedzone na tarasie, częściowo zatopionym w rozległym, zadbanym ogrodzie. Brakowało jej jednego. Towarzystwa. Przez ostatnie tygodnie wakacji korzystała z możliwości zjedzenia na zewnątrz, czerpiąc z tego ogromną przyjemność, a wszystko to dzięki jej kompanom. Przymknęła powieki, chcąc przenieść się wspomnieniami do tych beztroskich chwil. Niemalże widziała przed sobą Dragana, Ethana i Syriusza, siedzących przy długim stole tuż obok niej. Widziała o wiele więcej: roześmiane oczy Luthera, skrzące w porannym blasku; pełne niedowierzania oraz skrytego śmiechu spojrzenia Ethana, niechętnie posyłane bratu; uśmiech Blacka, gdy opowiadała o swoich szkolnych przygodach; wesołe buzie skrzatów, rozbawionych wspominkami obcego czarodzieja, którego zaczęły traktować jak pełnoprawnego domownika. Przez ten krótki okres wakacji czuła się naprawdę szczęśliwa. W końcu, po tylu latach, w jej olbrzymiej rezydencji na dobre rozgościło się życie, ze wszystkimi swoimi odcieniami. Stonowane zazwyczaj skrzaty porzuciły pozory wymuszonego spokoju, pozwalając ponieść się atmosferze panującej między ich panią, a trzema mężczyznami. Nawet Sten – stary, poważny majordomus – rozluźnił się, dając kredyt zaufania niesfornym domownikom. To było bardzo przyjemne...Ognistowłosa przycisnęła kolana do klatki piersiowej, po czym oparła o nie brodę i wróciła do obserwowania panoramy Lasu. Teraz była sama w zimnych murach szkoły, której unikała przez stulecia. Coraz boleśniej odczuwała, że wszystko co tu tworzy...przyjaźnie, koleżeńskie kontakty, nauka...wszystko to było jednym, wielkim kłamstwem – wyrachowaną obłudą otulającą postać Gallatei Dumbledore. Zdawała sobie sprawę z tego, że prędzej czy później ten teatrzyk musiał się skończyć, a kiedy odrzuci zakłamaną maskę Tei, ta rzeczywistość nieuchronnie pryśnie pozostawiając za sobą liczne cierpienia. Pewnego dnia bezpowrotnie straci Dafne, Hermionę, Balsie'a, Draco, Harry'ego, Rona i resztę uczniów. Odwrócą się od niej nauczyciele na czele z Hagridem, a może i nawet Minervą oraz Severusem. Z księżniczki Hogwartu w jednej chwili przeistoczy się w to co zwykle – potwora. Znów stanie się budzącą lęk Lady Vallerin Crown, córą zapomnianego rodu Phoenix...niezrozumiałym, obcym zjawiskiem. Dziwadłem niegodnym zrozumienia, przyjaźni czy zaufania – przeklętą kłamczuchą przez lata oszukującą wszystkich wokół. Westchnęła ciężko, odwracając wzrok od okna. Takim było piętno jej nazwiska i miała dość czasu, by się z tym pogodzić. Ciszę Skrzydła przerwał rytmiczny odgłos zbliżających się kroków. Pani Pomfrey, królowa szpitalnego imperium, wróciła na swe włości. Stukot jej obcasów o kamienną posadzkę nasilał się z każdą chwilą. Lady uśmiechnęła się łagodnie, gdy czarownica odsunęła śnieżną kotarę, oddzielającą ją od reszty świata. Pielęgniarka z ciepłym półuśmiechem przysiadła na krześle obok łóżka, czujnie wpatrując się w swoją jedyną obecnie pacjentkę.
- Jak się czujesz, skarbie? - zapytała z troską.
- Zdrowa i wypoczęta, dziękuję.
Wymuszony uśmiech dziewczyny zaniepokoił kobietę, która jeszcze przez kilka sekund analizowała czujnie lazurowe tęczówki. Albus, z niewielką pomocą przyjaciółki, niemalże przez całą noc opowiadał jej czym dokładnie była Lady Crown i jak niezwykłymi umiejętnościami odznaczał się jej ród. Pielęgniarka w milczeniu wysłuchała całej historii, starając powstrzymać się od okazywania ostentacyjnego zdumienia – choć nie przychodziło jej to łatwo. Oczywiście chciała jak najwięcej dowiedzieć się o Vallerin, jednak takie rozmowy musiały poczekać na spokojniejszy okres. Póki co we trójkę ustalili plan działania na następne dni, tak aby pilnie strzeżona tajemnica nie ujrzała światła dziennego. Lady miała zachowawczo zostać w Skrzydle przez trzy doby, ponieważ właśnie tyle, wedle doświadczenia Poppy, powinno zająć powierzchowne zagojenie się dość rozległych ran szarpanych. W ciągu kolejnego tygodnia ognistowłosa zobowiązała się zaglądać do madame Pomfrey, aby „zmienić opatrunki", jak nakazywała obowiązująca procedura. Poppy wyliczyła wszystko na tyle skrupulatnie, by nikt nie mógł nabrać wątpliwości, co do powagi obrażeń jakie odniosła wnuczka dyrektora w tym nieszczęsnym wypadku. Czarownica postanowiła, że będzie z pełną determinacją strzegła tajemnicy błękitnookiej i wspomoże ją w realizacji powierzonego zadania. Patrząc na tę kruchą, osamotnioną istotkę przysiadła obok niej na łóżku – czego nie robiła w przypadku uczniów. Nie pytając o przyzwolenie, mocno przytuliła pannę Crown.
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanfictionLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...