Ustalili, że spotkają się tutaj... w Wrzeszczącej Chacie. Miejscu przepełnionym wspomnieniami o beztroskim życiu Blacka. Dawnej fortecy ich łobuzerskiej bandy, po której pozostała jedynie gorzka nostalgia. Miejscu, w którym nieoczekiwanie narodziła się przyjaźń, pomiędzy zbiegłym skazańcem, a królem podziemia. Dragan rozsiadł się na podłodze i oparł kark o siedzisko kanapy. Przybył zdecydowanie za wcześnie, jednak uznał, że przyda mu się chwila samotności. Chciał w spokoju pomyśleć. Po raz tysięczny w przeciągu ostatnich dwóch dni przemyśleć drobiazgowo wszystkie za i przeciw, zanim narazi przyjaciela na niebezpieczeństwo. Chata miała charakter symboliczny, lecz w wyborach bardzo rzadko kierował się sentymentami. Byli na tyle blisko Hogwartu, żeby w razie katastrofy móc liczyć na odsiecz w osobie stoicko spokojnego Strażnika. Ravi obecnie przebywał w zamku, zajęty przykładnym odgrywaniem roli zatroskanego opiekuna. I jednooki i Vallerin powinni całkiem szybko zorientować się, że tuż obok nich dzieje się coś niepokojącego. Wyczuć obcą energię, o mało przyjaznych zamiarach. Wbił wzrok w sufit, odpalając papierosa. Zadręczał się rozpamiętywaniem ostatniego spotkania z bytem. Wciąż i wciąż odtwarzał w pamięci każde jego słowo, usiłując nadać im jakiś sens. Zasypiając za każdym razem skrycie liczył, że cudaczna, deprymująca ciemność powróci, a wraz z nią ten szczególny głos. Skrzywił się nieznacznie. Zajęło mu to dłuższą chwilę, ale w końcu zrozumiał, dlaczego tak bardzo chciał wrócić do królestwa cieni. Krótka rozmowa z bytem rozbudziła w nim uczucie, którego nie chciał do siebie dopuścić. Tęsknotę. Za każdym razem, gdy w myślach wymawiał jego imię, czuł drobniutkie igiełki melancholii. Tęsknił za nim. Dlaczego? Wolał nawet nie próbować zgadywać. Zacisnął mocno powieki, chcąc przywołać obraz purpurowych oczu. Raz jeszcze spojrzeć na obcą i wkurzająco znajomą zarazem twarz.
- Irylion.
Szepnął sam do siebie. Uparcie powtarzał to przeklęte imię, aż w końcu poczuł łzy na swoich policzkach. Z całą pewnością płakał, ale pojęcia nie miał dlaczego. Skonsternowany skupił się na dziwnej mieszance słabych, niewyraźnych uczuć, wywołanej tym imieniem. Rozpoznawał żal, ból, tęsknotę, gniew... później wychwycił szacunek, zaufanie, wdzięczność, radość aż finalnie dotarł na samo dno tej plątaniny mglistych emocji. U ich podstawy stała miłość. Inna niż ta, którą darzył Griffina - zdecydowanie bliżej było jej do uczucia, łączącego go z Vallerin. Potężny skurcz ścisnął mu serce, pozbawiając tchu. Nieopisany ból rozsadzał od środka czaszkę, ale nie zamierzał zawrócić z obranej ścieżki. Musiał wiedzieć. Musiał poznać odpowiedź na pytanie, kim był dla niego Irylion i dlaczego ledwo kilka wymienionych zdań wykrzesało z jego podświadomości tak uciążliwe emocje. Był świadomy tego, że już nie łzy spływają po jego policzkach. Rozpoznawał ten cudowny, charakterytyczny aromat. Krew. Sączyła się z kącików jego oczu i leniwie spływała po napiętej skórze. Pewnie wyglądał w tym momencie dość upiornie, lecz nie przejmował się takimi bzdurami. Musiał zejść głębiej. Zawzięcie wgryźć się we własny umysł, w poszukiwaniu odpowiedzi. Skoncentrował się na zadaniu do tego stopnia, że świat zewnętrzny jakby zupełnie przestał dla niego istnieć. Liczył się tylko i wyłącznie przepastny labirynt, do którego nigdy nie miał śmiałości w pełni wkroczyć - jego umysł przerażał nawet jego samego. Wszedł w plątaninę pokrętnych, wąskich korytarzy. Trzymał się blisko murów, wzniesionych z jego wspomnień, traum, pragnień, uczuć, nadziei i wątpliwości. Starał się nie odchodzić za daleko od obrazów poświęconych Vallerin - przy nich czuł się bezpiecznie. Mozolnie posuwał się naprzód, coraz to głębiej i głębiej. Z każdym kolejnym krokiem korytarze stawały się mroczniejsze. Zamazane. Wybrakowane. Przeraźliwie ciemne. Przytłaczające. Ból również się nasilał, przez co w końcu padł na kolana, niezdolny do dalszej wędrówki. W oddali dostrzegał jakieś urywki wspomnień. Niewyraźnych to prawda, ale sama ich obecność świadczyła o tym, że było coś starszego od jego najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa. Lewy kącik ust zadrżał mu w oznace uśmieszku. W jakimś sensie istniał wcześniej. Zanim Miriam wydała go na świat. Próbował się dźwignąć, jednak siły całkiem go opuściły. Nie mógł złapać tchu. Osunął się na ziemię, ostatniem sił próbując sięgnąć najbliższego wspomnienia. Rozpoznawał ten odurzający blask. Spojrzenie przepięknych, lazurowych oczu. Więc ona też... On i Vallerin znali się znacznie dłużej, niż sadzili. Nie dane mu było dosięgnąć. Ból w końcu zwyciężył, pozbawiając go przytomności.
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
Fiksi PenggemarLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...