Turkusowooki w stroju Kolekcjonera siedział na zimnej, zaniedbanej podłodze jednej ze swych kryjówek. Znudzony do granic możliwości, bawił się rzeźnickim nożem, patrząc pogardliwie na rozciągnięte przed nim zwłoki. Skrzywił się, widząc ten ohydny, obrzydliwe nudny strach, zastygły po wieki w zmętniałych oczach jego najnowszej ofiary. Cisnął z całych sił ostrzem wprost nad swoją głowę, wbijając nóż aż po rękojeść w sufit. Bezczynność zaczynała mu ciążyć, więc dla rozrywki postanowił nieco udekorować ciało denata. Usiadł na klatce piersiowej zamordowanego, sięgnął po ulubiony, jadeitowy sztylet, po czym zaczął metodycznie wycinać daty na zimnej skórze ofiary. Robił to już tak wiele razy, że nie sprawiało mu to najmniejszego problemu – cyfry wychodziły wyraźne i równe, dzięki czemu łatwo można było je odczytać. Metodą prób i błędów nauczył się nacinać skórę w taki sposób, by rany podbiegały krwią, nie wypuszczając posoki poza granice cięć. Uśmiechnął się sam do siebie. Stara dobra szkoła, jak zwykle okazała się niezawodna. Zazwyczaj podchodził do zwłok z jako takim szacunkiem, jednak ten konkretny ludzki śmieć nie zasłużył sobie na godne traktowanie. Joahim Febber...od dawna planował zająć się tym skurwielem, lecz nie znalazł na to czasu w swoim napiętym grafiku. Joahim niegdyś pracował dla niego jako jeden z podrzędnych, niezależnych informatorów, których w życiu nie włączyłby w szeregi Legionu. Febber nie wyróżniał się niczym szczególnym – ani to sprytne, ani silne, ani tym bardziej inteligentne. Zwyczajna, przekupna szumowina bez cienia polotu czy jakichkolwiek ambicji. Żałosna szuja, gotowa za kilka groszy zaprzedać własną matkę. Kolejne narzędzie, które łatwo mógł wymienić, nie przejmując się, że traci cokolwiek wartościowego. Tacy ludzie chętnie podejmowali się prostej, niekoniecznie legalnej roboty, za co otrzymywali hojne wynagrodzenie – uzależnione od jakości informacji, jakie przekazywali członkom Legionu. Turkusowooki wbił sztylet w gardło zamordowanego, kończąc tym samym swe dzieło. Febber był przeciętniakiem, jednak udało mu się ściągnąć na siebie uwagę samego szefa. Osiągnął to dzięki głupocie przekraczającej wszelakie akceptowalne normy. W jakimś niezrozumiałym przebłysku czegoś, co z niewiadomych przyczyn uznał za wyśmienity plan, postanowił zdradzić Kolekcjonera. Dzięki temu fenomenalnemu występowi pospolitego kretyna, Dragan zmuszony był opuścić swoją bazę wypadową wraz z całym sprzętem oraz towarem, który tam magazynował. Upierdliwe zadanie, które okropnie go rozdrażniło. Joahim, wiedziony obietnicą łatwego wzbogacenia się bez narażania tyłka, wyjawił tajemnicę prawdopodobnego miejsca pobytu Kolekcjonera rządowi Argentyny. Zaalarmowane władze zorganizowały rozczulające przedstawienie, z bandą uzbrojonych po zęby antyterrorystów oraz sił specjalnych, wyposażonych w sprzęt najwyższej klasy. Pojawili się nawet snajperzy! Mało co prawda rozgarnięci, ale sam fakt, że czatowali na głowę kruczowłosego, przyjemnie połechtał jego ego. Z przyjemnością obserwował cały ten cyrk z przyczajaniem się, badaniem terenu, wrzeszczeniem i wymachiwaniem dziwacznych gestów, w nie wiadomo jakim celu. Przypominało to pokraczny balet ubranych w obrzydliwe stroje klaunów, nie mających pojęcia jak solidnie wykonać swoją robotę. Niedowierzanie na twarzy dowódcy, gdy zorientował się, że cały ich wysiłek był na nic...coś wspaniałego! Luther, zanosząc się śmiechem, z upodobaniem obserwował dowódcę, który miotał się bezładnie, wydając w sumie całkiem logiczny rozkaz przeczesania całego terenu w promieniu pięciu kilometrów od opuszczonej kryjówki. Człowieczkowie w zabawnych wdziankach rozproszyli się, żeby znaleźć groźnego przestępcę wśród zapadniętych ruin i gęstwiny nieprzyjaznego lasu, zapewne sądząc, że robią to wszystko w interesie narodu. Ludzie ogólnie strasznie upodobali sobie zasłanianie swoich poczynań wygodnym płaszczykiem mistycznego dobra ogółu, co niekoniecznie było dla niego zrozumiałe. Tak czy inaczej spędził jeszcze trochę czasu obserwując z bezpiecznej odległości poczynania profesjonalistów, nie przestając się śmiać w najlepsze. Powinien ich wszystkich zlikwidować, zgodnie z polityką zero świadków, jednak czego tak właściwie byli świadkami? Absolutnie niczego. Kiedy znudził się przedstawieniem, po prostu odszedł, oszczędzając ich nędzne życia. Jego celem stał się wyłącznie Joahim. Febber, jak na kretyna przystało, sądził, że był jedynym niezależnym informatorem Legionu w całej Argentynie i nawet przez chwilę nie przyszła mu do głowy myśl, że za jego plecami czai się ponad setka podobnych jemu ludzi – rozważniejszych, ostrożniejszych i bardziej świadomych sytuacji, w jakiej się znajdowali. Informatorzy, co do zasady, nie ufali sobie wzajemnie, więc niemalże jednocześnie ruszyli ku swoim zleceniodawcom, by donieść im o zdradzie Febbera mając cichą nadzieję, że zaskarbią sobie tym przychylność samego Kolekcjonera, a może i zasłużą na jego pochwałę. Oczywiście wielu członków Legionu chciało wyręczyć swego szefa w wymierzeniu sprawiedliwości za zdradę, jednak Luther postanowił zająć się tym osobiście. Uwielbiał od czasu do czasu zabawić się w polowanie, a Joahim stał się jego kolejny celem. Miesiącami dawał swojej zwierzynie do zrozumienia, że dyszy mu w kark i zamierza doprowadzić go do paranoicznego szaleństwa, zanim ostatecznie rozszarpie go na kawałki. Gra układała się rewelacyjnie, ale przerwało ją wezwanie przysłane przez Lady Crown. Turkusowooki uśmiechnął się szeroko. Jeśli się nad tym zastanowić, to całkiem zabawnie wyszło. Vallerin, niezamierzenie, przedłużyła niewiele warte życie Febbera tylko po to, by posłużył dziś Kolekcjonerowi za prezent dla Samaela. Dragan wprawnie zeskoczył z truchła swojej ofiary, gdy poczuł charakterystyczny powiew chłodu. Ściany pokoju pokrył delikatny szron, malujący na szybach finezyjne, ulotne wzory. Kruczowłosy rozpostarł ramiona głęboko wciągając mroźne powietrze – uwielbiał ten odświeżający, bezwzględny cień zimy! Słysząc zbliżające się, rytmiczne kroki przybrał najbardziej niewinną minkę, jaką posiadał w całym repertuarze swojej mimiki. Zgodnie z przewidywaniami Luthera, w progu stanął wysoki, smukły mężczyzna zakuty w misterną zbroję, przyozdobioną realistycznymi symbolami ludzkich czaszek. Przybysz nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc przyjaciela udającego niewiniątko. Jego rozciągnięte w subtelnym uśmiechu wargi odsłoniły przerośnięte kły.
CZYTASZ
Córa rodu Phoenix.
FanfictionLady Vallerin Crown, córa rodu Phoenix - kobieta, której miłość do czarodzieja już raz złamała życie, po raz kolejny daje się wciągnąć w świat magii. Na prośbę swego przyjaciela, Albusa Dumbledore'a, wraca do Hogwartu, żeby mieć tam na oku młodego...