Kocham Cię

2.9K 194 430
                                    


Dragan siedział przed kominkiem, wpatrując się w ogień. W milczeniu obserwował, jak nieprzebłagane płomienie trawią drewno, z wolna przemieniając je w garść rozgrzanego popiołu. Ciszę podziemia mącił jedynie cichy trzask ognia. Było już późno... bardzo późno. Syriusz został na noc w Indrahill, chcąc wraz z Lio i Charlesem dopilnować kilku pilniejszych spraw. Vallerin przebywała w Malfoy Manor, a Lupin już dawno spał. Ravena nigdzie nie widział, więc siedział sam, pogrążając się w myślach. Zerknął na swoje dłonie, owinięte brudnym bandażem. Krew na materiale nie była jego - w większości. Szykował się do powrotu w mury rezydencji, gdy poczuł nagły, potężny impuls. Przytłumiona żądza krwi przebudziła się, zżerając go od środka. Musiał zaspokoić uciążliwe, uzależniające pragnienie - chociażby chwilowo. Cel obrał dość przypadkowo, wybierając na chybił trafił z listy wykolejeńców, którzy mu podpadli. Położył brodę na kolanach. Nie miał pojęcia, ilu tak na dobrą sprawę zabił. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Odpuścił sobie korzystanie z zaklęć lub broni, chcąc w pełni doświadczyć barbarzyńskiej przyjemności odbierania życia gołymi rękami. Bronili się zaciekle, dlatego nie obyło się bez kilku poważniejszych ran, jednak nijak się tym nie przejął. Ostrawy, przyjemny ból przypominał mu o rozkoszy siania zamętu. Wciąż czuł pod palcami ciepło głów, które roztrzaskiwał o krawężnik. W jego uszach dźwięczała magnetyczna melodia krzyków, błagań i jęków. Zrelaksowane krwawym tańcem mięśnie, nareszcie odpoczęły po kilkunastu tygodniach ciągłego napięcia. Powinien być usatysfakcjonowany, ale szczerze mówiąc wcale nie był. Potrzebował więcej. Wciąż więcej i więcej. Kiedy Vallerin nie było w pobliżu, jego chora natura dochodziła do głosu. Próbował wyciągnąć papierośnicę, lecz kości palców najwidoczniej jeszcze się nie zrosły, stawiając opór. Mógłby to przyspieszyć, ale nie miał ochoty. Chciał przeżywać to wszystko w pełni - zarówno chwilę czystej ekstazy, jak i późniejsze konsekwencje.

- Kto tym razem?

Raven usiadł obok, nawet na niego nie zerkając. Dragan uśmiechnął się krzywo. Znał tego faceta od lat, jednak wciąż fascynowało go to, że potrafił pojawiać się, jak jakiś zasrany duch. Miał bardzo cichy chód, więc zdarzało się, że wyrastał, jak spod ziemi.

- Czy to ważne? - turkusowooki wzruszył ramionami.

- Muszę wiedzieć, kogo skreślić z listy.

- Dario Mazzini razem ze swoimi pachołami - rzucił beznamiętnie. - Nie mam pojęcia ilu. Zdjąłem wszystkich, w zasięgu wzroku.

- Ludzie Luki Galante - westchnął Strażnik. - Jak ostatnio sprawdzałem, mieliśmy sojusz z Luką. Mam zlecić naszym ludziom rozejrzenie się za nowym dostawcą broni?

- Nie ma potrzeby. Mazzini wkurwiał nas obydwu - zaśmiał się oschle. - Galante będzie zadowolony, zobaczysz.

- Skoro tak mówisz - jednooki spojrzał na kompana i zmarszczył czoło, dostrzegając coś nietypowego. - Oberwałeś w pierś?

Luther uniósł lekko brew. I on i Raven wiedzieli, że byle wycieruchy - uważające się za jakąś mafię od siedmiu boleści - nie były w stanie na poważnie mu zaszkodzić, nawet, gdy nie używał broni. Zerknął na swoją klatkę, soczyście przeklinając w duchu. Zawzięta, upierdliwa rana po usunięciu pieczęci znowu się otworzyła. Black już nie nadążał ze zszywaniem tego, a Q zaczynał się coraz bardziej rzucać, żądając wyjaśnień. Nie dziwił się staremu marudzie. Sam fakt istnienia czegoś takiego, musiał być nie do zniesienia dla znawcy sztuk medycznych.

- Pierdoła - nie chciał martwić byłego Łowcy. - Zregeneruje się.

- Ściągaj koszulę.

Zdecydowany, nieznoszący sprzeciwu ton Raviego skutecznie przykuł uwagę kruczowłosego. Może i wyszłaby z tego jakaś przyjemna, niezobowiązująca gierka, gdyby nie to, że coś go blokowało. Nie chciał, żeby Strażnik widział kłopotliwe znamię. Musiałby mu tak wiele wytłumaczyć... Dziś nie czuł się na siłach.

Córa rodu Phoenix.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz