Rozdział 1

875 55 47
                                    

W zasadzie to chodziłam w kółko.

Poważnie. Zwykle nie przeklinam, bo uważam używanie wulgaryzmów w charakterze przecinków za poważne braki w słownictwie (i intelekcie, tak swoją drogą), ale teraz jedynym określeniem, jakie mi przychodziło na myśl o tej bezsensownej wędrówce w przestrzeni jednego pomieszczenia, było takie, że kręcę się jak przysłowiowe gówno w przeręblu.

Dziwny, bliżej niezdefiniowany niepokój zadomowił się we mnie na dobre i za nic nie chciał dać się przegnać. Opanował mnie całą, zaciskając się bolesnym, nieco przyprawiającym o łaskotki skurczem na wnętrznościach, nie pozwalał usiedzieć w miejscu dłużej niż parę sekund, rozpędzał myśli, choć z całych sił próbowałam je zebrać w jednym miejscu i uciszyć, bo głowa mnie już od tego bolała. Ręce mi się trzęsły, zupełnie nie wiedziałam, czym powinnam je zająć. Nie wiedziałam, co mam zrobić z samą sobą, i doprowadzało mnie to do szału. Zupełnie jakbym przeczuwała, że nadchodzi coś złego, potwornego, przed czym nie zdołam się schronić, jeśli dłużej tutaj pozostanę.

To był cholerny Zew.

Miałam wrażenie, że jeśli zaraz nie wydostanę się na zewnątrz, zwyczajnie oszaleję. Zacznę wyć i gryźć ściany, rzucać przedmiotami... cokolwiek, co sprawiłoby, że mama kolejny raz w tym tygodniu zaczęłaby mi proponować wycieczkę do specjalistycznego szpitala w kaftaniku z przydługimi rękawami.

Uwielbiam siedzieć w swoim pokoju. Gdyby to tylko ode mnie zależało, właściwie całe życie bardzo chętnie spędziłabym w łóżku, zagrzebana w cieplutkiej pościeli po szyję. Kocham spać. Kocham odpoczywać. Kocham swoje zagracone imperium... Szkoda tylko, że gdy włącza mi się Zew, normalnie przytulne cztery ściany zaczynają mi się jawić jako duszna pułapka bez wyjścia. Teraz sufit napierał, zwieszał się na moich chuderlawych barkach ciężarem, którego nie dało się udźwignąć, i uniemożliwiał dojrzenie nocnego nieba. A ja tak bardzo chciałam zobaczyć niebo... Tak bardzo, że aż mnie, kurna, skręcało.

Chciałam znaleźć się zupełnie sama pod czarnym gwieździstym nieboskłonem, zaciągnąć się aromatem nocy, przez chwilę trzymać go w płucach, jakbym mogła w ten sposób zachować go na dłużej. Chciałam stopić się z nocą w jedno i spacerować do upadłego, wpędzając się niemal w coś z pogranicza transu, gdy to zmysły wyostrzają się maksymalnie, a myśli płyną luźno jak tuż przed zaśnięciem. Chciałam być sama. Chciałam, by w moich żyłach krążyła adrenalina. Chciałam choć przez chwilę czuć się silna, niezwyciężona...

Ta, tylko żeby to było takie proste... Bo największym problemem byli tu rodzice. Problemem niemożliwym do przeskoczenia nawet przy użyciu trampoliny.

Przyznam, że staruszków mam takich, że tylko pozazdrościć. Od zawsze miałam z nimi świetny kontakt - spędzamy wiele czasu razem, traktujemy się z szacunkiem, mówimy sobie wszystko. Nigdy nie narzucali mi absurdalnych ograniczeń, nie stawiali niemożliwych wymagań, tylko pozwalali, bym po prostu szła w swoim kierunku i sama decydowała o własnym życiu. Być może dlatego też jestem dla nich tak uczciwa, jak to tylko możliwe. Nie ma dla mnie opcji, że mogłabym zrobić im awanturę o kasę, że mogłabym przelewać na nich frustracje po beznadziejnym dniu, w życiu nawet nie pozwoliłabym, żeby ktokolwiek źle się przy mnie o nich wyraził. Oprócz tego, że są rodzicami, mama i tata stoją też na miejscu moich najlepszych przyjaciół, do których jestem wręcz absurdalnie podobna - a zwłaszcza do taty, co całkiem śmieszne, bo tak naprawdę wcale nie jestem z nim spokrewniona. Uwielbiam ich, a oni uwielbiają mnie. Serio. Nie jestem typową nastolatką, ale podejrzewam, że właśnie dzięki nim taka się stałam. Bo pozwalają mi na niemal wszystko, przez co nie ciągnie mnie nadmiernie do złych rzeczy - no bo wiadomo, że najmocniej kusi to, co zakazane - ale...

No właśnie, tu pojawiał się problem. Bo rodzice pozwalają mi na niemal wszystko... chyba że obejmuje wychodzenie z domu po ciemku. Pamiętajmy, że gdy za oknem zapada zmrok, wszyscy mordercy, gwałciciele i zboczeńcy z okolicy zlatują się wielką chmarą, by akurat mnie napaść. Nigdy nie zdarzyło się jeszcze, by udało mi się wynegocjować choćby siedzenie na ławce na odrapanym placu zabaw przed blokiem, na której to mogliby cały czas stalkować mnie przez okno kuchni i własnej sypialni. Choć w wielu kwestiach umiem być bardzo przekonująca, tak w tej jednej nie udało mi się niczego ugrać, a próby podejmuję aż przesadnie często.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz