Rozdział 44

134 24 19
                                    

Gdy Ladon już zniknął, nie czułam się na siłach, by wracać do domu. Atmosfera niekoniecznie prawdopodobnego sennego marzenia spowiła mnie całkowicie, niezaprzeczalnie i na długi czas, przez co nie mogłam sobie wyobrazić, że tak po prostu miałabym wejść do mieszkania, zamknąć się w czterech ścianach, robić coś zwyczajnego i prozaicznego, być może nawet iść spać... To było dla mnie nie do pojęcia. Próbowałam się wybudzić, wbiłam mocno paznokcie we wnętrze dłoni, by ochłonąć... ale nic to nie dawało.

Świat miał w sobie coś dziwnego. A ja nie miałam wyboru, jak temu czemuś się podporządkować. Ono samo zadecyduje, kiedy wypuści mnie ze swoich szponów. Na szybki ratunek ze strony realizmu nie miałam co liczyć.

Więc chodziłam. Spacerowałam. Pozwalałam myślom płynąć swoim torem, a instynktowi samemu wybierać kierunek. Było mi... dziwnie.

Powinnam się bać. Powinnam myśleć, zastanawiać się, skupiać na rozmowie z półdemonem – z moim bratem – i doszukiwać w niej ukrytych znaczeń... ale nic takiego nie miało miejsca. Ja czułam ulgę. Jakby ktoś nareszcie zdjął z moich ramion ogromny ciężar. Jakby nareszcie wszystko znalazło się na swoich miejscach...

Noc była upajająca, a blokowiska miały w sobie coś wyjątkowo fascynującego.

Nigdy tego nie rozumiałam. Dlaczego mój wewnętrzny wilk czuje przyciąganie do właśnie takich miejsc? Zawsze wmawiałam sobie, że może instynktownie wyczuwa, że z racji miejsca zamieszkania to właśnie jest jego naturalne środowisko, ale ile było w tym prawdy, a ile moich nietrafionych domysłów? To nie musiała być prawda. To mogła być moja indywidualna sprawa, kolejne z moich dziwactw, niewytłumaczalna pasja, której nawet sama przed sobą pasją nie chciałam nazywać, tak głupio brzmiała. Blokowiska mnie fascynowały. Coś było w postkomunistycznych budynkach z wielkiej płyty, co przyciągało mnie z mocą i sprawiało, że odruchowo przyglądałam im się dokładniej, że chciałam wiedzieć więcej... że nieraz czułam potrzebę, by znaleźć się w nich, wczuć w panującą między budynkami atmosferę i żyć nią przez przynajmniej krótką chwilę. Dziwne. To była kolejna z siedzących we mnie sprzeczności, bo tak naprawdę...

Tak naprawdę to ja nienawidziłam miast. Nienawidziłam nowoczesności, hałasu i wszystkiego tego, co szło w parze z nimi. Nie mogłam patrzeć na nowe apartamentowce dla bufonów, których połowa domowego wyposażenia zaczynała się od przedrostka „smart". Nienawidziłam nerwówki i gonitwy w wielkich miastach, nienawidziłam skomputeryzowanych systemów w pociągach i autobusach, nienawidziłam odgłosów, jakie wydawała sygnalizacja świetlna, zamykające się drzwi i nowoczesne domofony. Nie mogłam patrzeć na zimną, bezpłciową, odpychającą prostotę nowych budynków. Nie rozumiałam geometrycznych reguł, na jakich sadzono rośliny. Irytowały mnie wciśnięte wszędzie modne sklepy i kawiarnie sieciowe. Wściekałam się na tysiące obowiązujących wokoło zasad, które podobno miały stwarzać życie bezpieczniejszym, a w rzeczywistości jedynie kontrolowały je i narzucały ograniczenia, gdziekolwiek się nie poruszyć. Sprawiały, że z niczego właściwie nie można było korzystać tak, jak miało się na to ochotę... odbierały wolność. A co kochałam?

Kochałam ciszę i święty spokój. Kochałam lasy i góry. A jeszcze lepiej lasy w górach. Zapach drzew i lekko wilgotnej ściółki, skrzypienie konarów na wietrze, pieczenie słońca na odsłoniętej skórze lub jednolitej tafli czarnego futra. Kochałam rzeczy stare i solidne, wykonywane ręcznie, traktowane z szacunkiem, bo jak się zepsują, nie będzie można iść do sklepu i w ciągu kilku sekund kupić sobie identycznych. Kochałam rzeczy niepowtarzalne, z duszą... jedyne w swoim rodzaju i wyślizgane wieloma dłońmi, zanim do mnie trafiły. Kochałam stare budynki, kochałam milczenie... Najchętniej mieszkałabym w środku lasu, gdzie nie słyszałabym nic. Żadnego szumu odległej choćby i o kilka kilometrów drogi, żadnych głosów spacerujących ludzi, żadnych przejeżdżających samochodów. Nic, zero. Tylko ja, tylko stary dom, który widział już niejedno, i tylko drzewa w lesie. No, i gromadka kotów, bez których bym się nie obyła.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz