Starszyzna.
Cholerna Starszyzna w moim mieście. Wścibska, restrykcyjna, doszukująca się dziury w dosłownie wszystkim, włażąca z butami wszędzie, gdzie tylko dało się wejść, w każdej głupocie widząca tylko i wyłącznie winę poddanych wilkołaków, nigdy swoją, nigdy płynącą z zewnątrz, nigdy przypadkową. Złośliwa tak, jak banda staruszków w stosunku do młodszych stojących niżej w hierarchii może być, przepełniona wyższością i manią własnej wielkości.
To nie tak, że ja nie uważam ich za potężnych i do czegoś tam potrzebnych. Bo uważam. W jakiś sposób musieli się na tę pozycję wybić, a i gołym okiem widać, że większość ich decyzji jest słuszna. Prawie zawsze mają rację. Tylko szlag może człowieka trafić na to, jak tę rację przedstawiają... Oni nie potrafią normalnie mówić. Nie umieją doradzać, opowiadać, tłumaczyć. O nie! Oni przemawiają, dyktują i nakazują. Zawsze tym samym tonem, jasno wskazującym, że mają cię jedynie za marny paproch, który najchętniej spuściliby w kiblu. Tak w skrócie.
Tam nie ma głaskania po główce. Nie ma podawania pomocnej rączki, nie ma pocieszania, nie ma gładkich słówek i cukierkowej otoczki, dzięki której wszystkim byłoby milutko. Oj nie... Jeśli istnieje cokolwiek, za co można ci w pełnym zakresie dowalić, wykorzystają to z pełną premedytacją. I to tak, żeby jak najbardziej bolało.
I to w sumie nie to, że ja ich nie lubię. To znaczy, nie to, że jestem jakaś dziwna i ich nie lubię. Ja wiem, że ich nie da się lubić. I tyle. Co się zastanawiać? Nawet nie próbuję się do nich przekonać. Tylko bym sobie nerwów napsuła, przejechała się na zaufaniu, dostała kaca psychicznego i załamała się do reszty nad tym, dlaczego ludzie po prostu nie mogą być dla siebie mili, a i tak wiadomo, że guzik by z tego wyszedł.
Starszyzna to tacy formalni strażnicy wilkołaczego porządku. Wiadomo, że gdyby nie było kogoś takiego, mógłby zapanować kompletny chaos, więc wiem, że są potrzebni. To oni pilnują, by wszystkie miejskie sfory wywiązywały się ze swoich obowiązków, to oni je nam narzucają, choć i bez tego większość z nas nie mogłaby ich zignorować – instynkt sprawia, że chcemy chronić ludzi, nasze rodziny, przyjaciół, nasze miasta, a więc naturalne środowiska, w których przyszło nam żyć, i nasze terytoria. To jasne, że mało kto z nas potrafiłby się tej chęci sprzeciwić, a i nie należeć do żadnego stada też jest ciężko. Jeśli już się przemieniasz, bez swojej sfory zaczynasz chorować, marnieć, tracisz energię i chęci do życia... To sfora napędza cię do działania, to ona sprawia, że oddychasz. Ja bym nie mogła inaczej i szczerze nie znam nikogo, kto potrafiłby się tej naszej naturze sprzeciwić. No ale okej, zawsze znajdzie się parę takich elementów, które do roboty się nie garną, i od tego Starszyzna właśnie jest, żeby im o tej robocie przypomnieć, by delikatnie zasugerować, że wilkołactwo to nie tylko śliczny dar od losu, taki z rodzaju tych w szeleszczącej folijce i z ogromną kolorową kokardą na czubku. To też obowiązki. I to, że pilnują ich wypełniania, jest dobre. Pochwalam. Szanuję. Starszyzna pilnuje też, by między sforami nie wybuchały wojny, by szanować się nawzajem, nie krzywdzić tych, których mamy chronić, ale również tych, przed którymi chronimy. Sama uważam przecież, że lepiej szukać pokojowego wyjścia z każdej sytuacji, zamiast od razu nastawiać się na rozlew krwi, ale wiem też, że jest paru takich, dla których zadawanie śmierci zmienia się w zabawę. I to też jest dobre, że tego pilnują. Inną ich funkcją jest określanie statusu wilków, które dołączają do „wspólnoty", jak to się pięknie nazywa.
Wspólnota. Wszystkie sfory z jednego kraju. Takie radosne trzymanie się za rąsie, śpiewanie piosenek integracyjnych i pełna komuna jak dla mnie. Bo sfory raczej za sobą nie przepadają, choć żadna nie przyzna tego głośno.
A więc określają status nowych wilków dołączających do wspólnoty. Alfy, Bety, Omegi i te sprawy. To już jak dla mnie jest zupełnie zbędne. Pozycję w sforze dyktuje wiele rzeczy – siła fizyczna i psychiczna, płeć, inteligencja, urodzenie... a przede wszystkim instynkt. Praktycznie każdy już po swojej pierwszej przemianie potrafi w przybliżeniu określić, kim będzie w stadzie – czy będzie wybijał się na przewodnika, czy woli stanowić jego świtę, czy jest skory do walki, czy opiekuńczy. I to bez problemu rozwiązujemy sami. Mi nikt nie powiedział, jaką funkcję w sforze będę pełnić, ale zawsze przeczuwałam, że choć posiadam z racji urodzenia moc Alfy, będę tą nieco z boku, najsłabszą i najmniejszą, bo na przywódcę zupełnie się nie nadaję. Będę szarą eminencją. Lubię, jak coś jest po mojemu, ale nigdy nigdzie nie miałam posłuchu. Embry zawsze wiedział, że będzie Betą, a Starszyzna mu nie wierzyła – uważali go za zbyt brutalnego i porywczego, a tu proszę. Quills jakoś na taką Betę nie narzeka. Przydaje się ze strony Starszyzny rozwiązywanie konfliktów, jakie mogłyby pojawić się z powodu wyczuwania tych funkcji i tego, jak to w życiu wychodzi – na przykład często w stadach pojawiają się dwie Bety i wybucha między nimi wojna, która z nich będzie tą ważniejszą, nadrzędną. Starszyzna wtedy przyjeżdża i to uprzejmie tłumaczy.
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 1: LONER
WerewolfJak to jest być wilkołakiem w wielkim mieście? Ano trudno... Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną włączającą się jedynie w zależności od pogody, zespół Aspergera, obsesyjne skrzywienie feministyczne i kilkoro niecodziennych przyjaciół. Razem ze s...