Rozdział 5

256 26 10
                                    

Czułam się beznadziejnie. I wcale nie chodziło o żaden Zew, ból w kościach z powodu pełni czy lenistwo. O nie. Ja tym razem nawet miałam powody.

Po wilczej bijatyce, która to tak podobno miała mi pomóc w rozładowaniu złości związanej ze spotkaniem Gabrysi, miałam okropny mętlik w głowie. Nie potrafiłam przestać myśleć o Wiktorii w ciele wilczycy, o jej złym spojrzeniu... Kumple próbowali pocieszać mnie, że pewnie nawet nie wiedziała, że ja to ja, i przecież to normalne, że potraktowała mnie jak wroga, skoro przygwoździłam ją do ziemi, wytargałam za skórę na karku i wgryzłam się w gardło, ale... prawda jest taka, że trochę się bałam. Skoro ja rozpoznałam ją bez trudu...

W szkole próbowałam z nią porozmawiać. Wzięłam ją na bok i rzuciłam dość mocną aluzją do dzisiejszej nocy. Chyba trochę liczyłam na to, że podejdzie do sprawy z entuzjazmem - ucieszy się, że obie jesteśmy wilkami... bo i ja byłam trochę tym podekscytowana, ale reakcja dziewczyny przeszła wszelkie moje najśmielsze oczekiwania. Spojrzała na mnie z pogardą, zaklęła, następnie palnęła, że nie mamy o czym rozmawiać i sobie poszła. Unikała mnie potem przez cały dzień.

Ja już od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że z naszą przyjaźnią wcale nie jest tak, jak powinno. Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło, ale dziewczyna stopniowo odsuwała się ode mnie. Już od paru tygodni byłam dla niej na każde zawołanie, leciałam przez pół miasta ją pocieszyć, jeśli miała doła, odpisywałam na każdego smsa, ale gdy tylko temat w rozmowie choć odrobinę zaczynał zbaczać w moim kierunku, ona się wyłączała. Traktowała mnie inaczej, jak niepotrzebną, jakby chciała się mnie pozbyć, a nie do końca wiedziała, jak się za to zabrać. Miałam do niej dużo cierpliwości, bo po prostu znałam jej pieprzniętych rodziców, ale moim zdaniem nic nie usprawiedliwiało tego, jak potraktowała mnie dzisiaj.

Po lekcjach zrezygnowana zaszyłam się w swoim zabałaganionym pokoju i postanowiłam zająć się czymś, co pozwoli mi nie myśleć o przyjaciółce i czekającym wieczorem zadaniu. Zrobiłam sobie wielki kubek kisielu, usiadłam w fotelu i zainteresowałam się książką, ale nie zdążyłam przeczytać nawet dwóch stron, gdy zamigał wyświetlacz mojego telefonu, oznajmiając, że ktoś dzwoni. Dzwonek zwykłam mieć wiecznie wyłączony (nawet nie wiem, co na niego mam ustawione), więc to, że w ogóle zauważyłam błyśnięcie, było raczej dobrym znakiem, że powinnam jednak odebrać. Zwłaszcza że osobą dobijającą się był Quills. Może jednak jego kamienne serce zmiękło choć trochę i odwoła wieczorną intrygę...?

E, chyba nie mam na co liczyć.

- No? - ziewnęłam do słuchawki. Zabrzmiałam nieco smętniej niż zamierzałam, więc spróbowałam ukryć to jakoś w napadzie kaszlu, ale, dziad jeden, za dobrze mnie zna.

- Wyniuszyliśmy jakąś depresję - zapowiedział od razu. - Masz za pół godziny stawić się na urbex.

- Że co? - jęknęłam. - Kurde, człowieku, na dworze jest chyba dziesięć stopni, w dodatku dopiero co padało, a wy chcecie łazić... gdzieś?

- Dokładnie tak. Zbieraj się. Jak nie będzie cię za godzinę naprzeciwko bloku Collina, to osobiście cię z domu wywleczemy. - I rozłączył się.

Ta, bo ja naprawdę nie mam czego w domu robić... No dobra, lubię chodzić po opuszczonych budynkach, ale nie w taką pogodę. I nie z takim dołem. Przecież ile tam będzie okazji do zabicia się w pięknym stylu... Jak ja zniosę taką pokusę?

Nie jestem pewna, czy to dobry moment na czarny humor, ale chyba tylko dzięki niemu jeszcze jakoś się trzymam. To moje lekarstwo na wszystko. Życie zawsze zdaje mi się mniej beznadziejne, gdy okraszę je złośliwym komentarzem. To jakby pokazać złemu losowi, że mam nad nim taką kontrolę, że nie boję się z niego żartować.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz