Rozdział 19

172 25 48
                                    

Przyznam, że sceptycznie podchodziłam do pomysłu „odpoczęcia". Dziadek przemienił się w wilka od razu po tym, jak przekazał Embry'ego lekarzom, a gdy tylko znalazł mnie w eterze, zaczął tak nalegać, bym poszła spać, że zgodziłam się dla świętego spokoju, choć byłam pewna, że z takim bałaganem w głowie mogę tylko pomarzyć o zaśnięciu. Myśli dryfowały mi w niechcianych kierunkach nawet gdy skupiałam się na biegu i szukaniu tropu razem z innymi wilkołakami, a co dopiero miało dziać się w spokojnym otoczeniu, pod ciepłą kołdrą... No ale co ja mogłam poradzić? Okazało się, że byłam w zdecydowanej mniejszości – za starym Alfą błyskawicznie wstawiła się cała cholerna reszta, zgodnie jak nigdy twierdząc, iż muszę ochłonąć. Dobra, sama bez bicia przyznaję, że w takim stanie za dużego pożytku by ze mnie nie było, ale i tak znowu zrobiło mi się jakoś niemiło na myśl, że coś będzie dziać się za moimi plecami. Niby obiecywali, że zaraz rozejdą się do domów, ale diabli wiedzą, kiedy to ich „zaraz" mogło nastąpić i co mogli zrobić w tym czasie. Taka nieświadomość wydawała mi się gorsza i bardziej przerażająca od z każdą chwilą silniej opanowującego ciało zmęczenia... no ale weź to im wytłumacz.

Zdobycie kluczy do mieszkania okazało się kolejnym wyzwaniem. Może faktycznie mój mózg już spał... Jakiś czas stałam pod swoim blokiem, pustym wzrokiem wpatrując się w ciemne okna, jakbym miała nadzieję znaleźć w nich jakąś podpowiedź; dopiero po dłuższej chwili wpadłam na to, że ciocia mogła jeszcze być u dziadka. Podobno mieli zostać tam na noc, więc w sumie nawet jakby już się położyli, dałoby się zerwać ich z łóżek odpowiednio długim dobijaniem się...

Okazało się, że ciocia tak zmartwiła się naszym zachowaniem, że postanowiła czuwać do czasu czyjegoś powrotu. Próbowała wyciągnąć ode mnie coś konkretnego, ale chyba zorientowała się, że coś jest nie tak, bo gdy w końcu zapowiedziałam, że dziadek jej wszystko wytłumaczy, szybko przestała drążyć.

Puste mieszkanie było aż zbyt spokojne. Po chaosie, jaki dopiero co przeżyłam, panująca w nim cisza okazała się wręcz oszałamiająca. Głucha, dźwięcząca w uszach... nienaturalna. Chwilę stałam w przedpokoju, czując irracjonalny lęk przed wywołaniem najmniejszego szelestu. Każdy dźwięk brzmiał tu jak karabinowy wystrzał.

Spodziewałam się, że nie będę mogła zasnąć, że będę przewracać się z boku na bok, bić z myślami, może nawet zmagać z sennymi koszmarami, w których pewnie czekałaby mnie pełna powtórka z rozrywki... Nic z tego! Zasnęłam właściwie od razu, jak tylko przyłożyłam głowę do poduszki, a nie śniło mi się nic. Koło szóstej na chwilę obudzili mnie wracający rodzice, ale oprócz tego kojąca czarna pustka w głowie nie ustępowała do dwunastej. Coś wspaniałego... Jakby mój umysł wreszcie zauważył, że od problemów można się w całkiem wygodny sposób odciąć.

Koło tej dwunastej niestety trzeba było się zwlec, w końcu obiecałam dziadkowi, że przyjadę do niego na działkę... Z jednej strony marzyłam o tym, by wypytać go o wszystko, ale z drugiej jakoś tak zbyt przyjemnie mi się spało, żeby podejść do tego z większym entuzjazmem.

To, że dziadkowi jeszcze nie przyszło do głowy zamykać letniego sezonu, było kolejnym dowodem, że z pogodą w okolicy działo się coś niedobrego. Choć zwykle domek za miastem był już zamykany w połowie września, tak teraz... No cóż, dla mnie była to może lekka przesada, bo całkiem gorąco to jednak nie było, ale dziadek nie odczuwał jeszcze potrzeby, by choćby palić w kominku. Owszem, wielka czereśnia przed domem była już prawie całkiem łysa, a słońce wisiało przerażająco nisko, ale oprócz tego ciężko było zorientować się, że lato minęło już dawno.

Ciekawa byłam, jak daleko sięgały granice pogodowej anomalii i czy dałoby się je jakoś jasno wytyczyć... Przez pobyt w Warszawie rozumiałam, że nie wszędzie tak jest.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz