Rozdział 36

128 23 21
                                    

Okej. Źle było dopiero dzisiaj.

Ja nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje, ale w ostatnim czasie moje życie zamieniło się w kompletny szereg niewiadomych. I to w dosłownie wszystkich możliwych aspektach.

Nie wiem, jak ja przeżyję w szkole po nieprzespanej nocy. Nie wiem, jakim cudem mamie udało się zeskrobać mnie z łóżka, bo byłam tak nieprzytomna, że do kuchni na śniadanie właściwie mnie zaniosła. W sumie nie wiem też, dlaczego była w domu – lekcje zaczynałam o dziesiątej z minutami, a ona pracę podobno o ósmej, ale wolałam już nie wnikać. Jeszcze by sobie przypomniała, że miała się wybrać do gabinetu, to wtedy musiałabym do szkoły jechać taksówką... Nienawidzę jeździć taksówkami. Głównie dlatego, że wszyscy ich kierowcy z niewiadomych przyczyn widzą we mnie idealnego kompana do rozmów o polityce, a co jeden, to głupsze głosi poglądy. Jak już pewnie wszyscy wiedzą, ja nie mam jakoś sprecyzowanych poglądów, ale zdecydowanie wiem, czego nie popieram, i bywam mało sympatyczna, gdy ktoś tego nie szanuje. W sumie gdy szanuje, ale i tak myśli inaczej, też jestem mało sympatyczna.

O, patrzcie, jedna pewna rzecz jednak się znalazła. Ten mój stosunek do osób o upośledzonych poglądach jest taki właściwie od zawsze.

Kurde, a może ja po prostu ogólnie jestem mało sympatyczna?

Dobra, nieważne. Grunt, że nie wiem, jak dostałam się później do szkoły – byłam tak wykończona, że przez dłuższą chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, jak się odpinało samochodowy pas bezpieczeństwa. Otworzenie drzwi budynku również okazało się wyzwaniem – co ja się naszarpałam, choć miałam dosłownie na wysokości oczu tabliczkę z napisem „pchać", to moje.

Nie wiem, dlaczego ostatecznie nie było Gabrysi. Czyżby moja ukochana koleżanka wzięła przykład z najlepszych (czyli ze mnie) i na dobre wzięła się za wagarowanie? Zawsze mogłam mieć wtedy nadzieję, że nie przygotowała się jednak tak dobrze jak ja i może ją z tej szkoły zwyczajnie wywalą. Nie obraziłabym się. A nawet bym wysłała dyrektorce kwiaty w podzięce. I to bynajmniej nie takie z szarfą „ostatnie pożegnanie", jak to mi się kluje, by zrobić na koniec szkoły.

Jednak spośród tego wszystkiego największą niewiadomą pozostało męczące mnie od dawna to, skąd, u diabła, wzięło się u ludzi przeświadczenie, że jeśli jesteś wilkołakiem, to musisz być przy okazji jakimś cholernym supermenem.

Naczytałam się książek o wilkołakach. Nie tylko książek właściwie, bo wśród blogów i wątpliwej jakości „ksionżek" na mojej ulubionej internetowej stronie Wattpad również chętnie wybieram właśnie taką tematykę. Zawsze zastanawiało mnie, skąd wśród piszących wzięło się tyle stereotypów, które wszyscy nagminnie powtarzają, jakby bali się spróbować z tworzeniem czegoś nowego... Czy naprawdę żadna z tysięcy tych osób nie była prawdziwym wilkołakiem?

Bajki o więzi mate już niech sobie będą, w końcu brzmi to całkiem ciekawie i atrakcyjnie dla ewentualnych czytelników (oprócz mnie). Ludzie, a zwłaszcza nastolatki, doszukują się przecież we wszystkim wątków przesadnie silnej, przesłodzonej miłości. Wzmianki o nękającym podczas pełni silnym popędzie seksualnym z kolei mnie śmieszyły, i to tak na całego – weź w końcu myśl o takich rzeczach, gdy siedzisz w ciele ogromnego wilka, nie możesz zmienić się w człowieka, a kilkanaście chętnych osób ochoczo cię przez cały czas podsłuchuje, nie? Ciekawiły mnie zawsze rozmowy z wewnętrznym wilkiem, tak jakby był oddzielną istotą siedzącą w umyśle. Ja tam bym podziękowała – już wystarczy mi, że ta zgraja idiotów nadmiernie często siedzi mi w głowie, brakowałoby mi jeszcze jakiejś niematerialnej istoty, przez którą nigdy nie byłabym tak naprawdę sama. Cieszyłam się z tego, że podczas przemiany nie tracimy ubrań, jak bohaterowie takich opowiadanek.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz