Rozdział 23

135 23 38
                                    

Czy ja może wspominałam o tym, jakoby wczorajszy dzień był pechowy? He, obawiam się, że przy dzisiejszym spokojnie mógłby się schować. I zakopać.

Do szkoły weszłam celowo dwadzieścia minut po dzwonku, upatrując w tym swojej szansy na przynajmniej jedną godzinę spokoju. W końcu jeśli prześladowczyniom nie rzucisz się od razu w oczy, to przetrwasz bez nich do następnej przerwy... Udało się doskonale: Gabrysia, myśląc, że mnie nie będzie, zdążyła przygruchać sobie jakąś inną Bogu ducha winną osobę do znęcania się, dzięki czemu mogłam wejść do klasy po cichutku, szeptem przeprosić za spóźnienie, udając, że tak bardzo nie chcę przeszkadzać w arcyciekawym wykładzie o Duchu Świętym, i przysiadłam sobie w pierwszej wolnej ławce na tyle daleko, by katechetka mnie nie widziała i bym mogła zdrzemnąć się na blacie. Tak właśnie wyglądał mój plan: złapać tyle snu, ile będzie tylko możliwe. Nawet specjalnie kosmetyczkę wzięłam, w razie gdybym sobie tapetę rozmazała.

Tak jest, pierwsza była religia. Przedmiot tak bezsensowny, że to aż wręcz bolało, w dodatku prowadzony przez równie bezsensowną, jak treść wykładu kobietę...

Nasza katechetka przypominała katechetkę całą sobą, tak, że nawet obcemu udałoby się odgadnąć tę profesję bez chwili zawahania. Była niska, raczej pod pięćdziesiątkę, choć trudno określić przez to, że od robienia złych lub zdegustowanych min powstało jej kilka dodatkowych zmarszczek na czole i wokół ust. Zmarszczki te nieco wygładzało upięcie włosów w ciasnego, niskiego koczka. Włosów prawdopodobnie niegdyś brązowych, obecnie zdominowanych przez... chyba siwe, ale w świetle szkolnych jarzeniówek lekko sraczkowate. Cerę miała tak ziemistą, że zawsze wyglądała jak nękana śmiertelną chorobą Ubierała się w niemodne luźne dżinsy i brunatne, nijakie swetry z golfem. Cóż, prawdopodobnie jakąkolwiek formę zadbania o swój wygląd uważała za zbyt mało skromną, a brak skromności to przecież grzech. Pamiętam, jak raz zrobiła mi awanturę pod tytułem „jak możesz tak się malować do szkoły? Przecież wyglądasz jak ladacznica!". Za chwilę zmieniła jednak zdanie, gdy zobaczyła, że spod zawiązanej w pasie koszuli moro wystaje mi bluzka z logiem Black Sabbath... Od tego czasu miałam czarne serce i rodzice się mnie wstydzili. Ciekawe, czy mój tata pamiętał o tym, gdy kupował mi te ciuchy, wzorując je na swoich, i jak zamartwiała się moja mama-ateistka... Wracając, nasza kochana katechetka lubiła prowadzić zajęcia w sposób ewidentnie zaczerpnięty z kościelnych kazań, grzmiąc zza biurka jak z ambony, wciąż kazała nam rysować komiksy o tematyce religijnej, by wściec się zaraz, że wychodziły nam niepoważnie, i ogólnie przynajmniej raz w miesiącu zaliczała coś, co w środowisku uczniowskim zwykło być określane „odpałem".

Dzisiejsza religia była najbardziej zbędna z możliwych, bo tuż po niej wybieraliśmy się na jakieś denne przedstawienie do miejskiego ośrodka kultury (mało nie zdechłam ze śmiechu, gdy Seth nazwał go teatrem). No ale przecież żyjemy w państwie zdominowanym przez katolików i psychopatów ze środowisk nacjonalistycznych, nie?

Gdy zadzwonił dzwonek, wręcz wybiegłam w stronę szatni. Na przedstawienie wybierała się również klasa Setha, więc miałam taką cichą nadzieję, że uda mi się przyczepić do niego na czas drogi, ale nic z tego...

– Hej, Leiczku, a gdzie ty tak pędzisz, co? – rozległo się za mną. – Zaczekaj na mnie!

Gabrysia dopadła mnie kilkoma kaczkowatymi krokami, podczas gdy opierałam się o barierkę schodów i załamywałam.

– Co ty tak wybiegłaś z tej klasy? – dopytywała, łapiąc mnie pod ramię, jak starsza pani starszego pana. Trochę smutne, że to ja byłam tu chyba panem... – Co się tak spóźniłaś w ogóle? Myślałam, że zależy ci na stopniach?

– O Boże, a kto ci tak powiedział? – zaskamlałam. – Nigdy nie zależało mi na stopniach. A tym bardziej z religii...

– Jesteś niewierząca?

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz