Rozdział 22

141 24 6
                                    

Byłam tak wściekła, że niewiele brakowało, by mnie rozsadziło.

Do wieczora snułam się po mieszkaniu, z nerwów nie mogąc się na niczym skupić. Wpadłam nawet w pułapkę czegoś, co spokojnie można było określić zajadaniem stresu – do lodówki w ciągu tych kilku godzin zajrzałam dokładnie czterdzieści osiem razy, w większości powodowana próżną nadzieją, że pojawiło się niej coś spełniającego moje oczekiwania. Niecierpliwie wyczekiwałam zapadnięcia zmroku, nie do końca mogąc uwierzyć, że zebranie naprawdę będzie o dwudziestej. No bo jak ja zwinę się z domu, skoro rodzice wtedy jeszcze nie śpią?

Po prostu nie mogłam wyjść z podziwu nad całą tą sytuacją. Pomyśleć tylko, że był taki moment, gdy uważałam moich wilczych kolegów za dojrzalszych od innych osób w tym wieku i przynajmniej znośnie ogarniętych, wystarczająco, by poradzić sobie z czymś takim, jak pilnowanie, by zakładnik nie wyszedł z budynku cholernym jedynym możliwym wyjściem. Jak można spartaczyć coś tak łatwego?

Ciekawe, jak my to powiemy mojemu dziadkowi. Staruszek przecież pierdolca z prawdziwego zdarzenia dostanie...

Aby wyjść z domu i mieć gwarancję, że nikt nie zainteresuje się moją nieobecnością, przyjęłam taktykę znaną każdemu dzieciakowi, któremu nie chciało się wstawać do szkoły: jakimś tajemniczym zrządzeniem losu dostałam migreny stulecia i położyłam się do łóżka o dziewiętnastej. Rodzice zamknęli się w dużym pokoju, żeby mi zbytnio nie hałasować, więc spokojnie mogłam przejść do kuchni i wyleźć na rusztowanie. Sama nie wiedziałam, dlaczego spisałam standardową klatkę schodową na straty, ale zawsze miałam wrażenie, że przekręcaniem zasuwki w starych drzwiach zwrócę na siebie uwagę połowy bloku. Rusztowania się bałam i czułam się na nim po prostu głupio, ale co poradzić? Paradoksalnie było o wiele dyskretniejsze.

Było bodajże pięć minut po czasie, a w eterze zastałam tylko Quillsa i Embry'ego. W dodatku powiedzieć, że ten pierwszy był wściekły, to jak nic nie powiedzieć. Miałam wrażenie, że jego myśli podbarwiły się na czerwono, dziwnie kanciaste i tak chaotyczne, że nawet jakby się bardzo chciało, nijak nie dałoby się z nich nic wyczytać. Niby wiedziałam, o co w sytuacji chodzi, ale za cholerę nie potrafiłam przekopać się przez górkę wnerwienia, jakie niemal zwaliło mnie z nóg już na wstępie.

O, Leah! – Embry natychmiast zwrócił na mnie uwagę. – W sumie dobrze, że jesteś. Mogłabyś mi przetłumaczyć, o co temu oszołomowi idzie? Zerwał mnie z łóżka o dwunastej, zapowiedział, że mam się pojawić na zebraniu, i nie raczył powiedzieć nic więcej. Rozłączył się, buc jeden biały... – Zignorował Alfę, który kłapnął mu zębami tuż przed nosem. Właściwie tylko tyle mógł zrobić, bo zszyta łapa tak go bolała, że na unik nie miałby siły. – Teraz też nie chce nic powiedzieć. Ja tu powinienem się jeszcze kurować, a on tak po prostu...

– Już ci tłumaczyłem, do jasnej cholery, że powiem, jak będą wszyscy! A że oprócz waszej dwójki nikt się jeszcze nie pofatygował... – Quills zgrzytnął zębami. – A wartownicy gdzie niby są?!

– Ech, Alfo kochany, a powiedz mi, na co im ta warta? Po co się teraz czepiać? – westchnęłam z politowaniem. – Embry, spokojnie, zaraz wszystkiego się dowiesz. I gwarantuję, że zrozumiesz to, hm... wzburzenie.

– Dobra, to teraz zupełnie nic nie czaję. – Beta potrząsnął bezradnie łbem, jakby miał nadzieję, że w ten sposób uporządkuje myśli.

Co się stało? – W naszych głowach odezwał się Sam. – Po co to zebranie? Dopiero co zmieniliśmy Jareda i resztę, nawet się przespać pewnie nie zdążyli.

– Gówno mnie obchodzi, czy zdążyli się przespać, czy nie! – Quills postanowił wyrazić się dość dosadnie. – A wy gdzie niby byliście, skoro ich zmieniliście?!

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz