Rozdział 18

167 26 6
                                    

Nie byłam pewna, co się stało.

Nie byłam pewna, czy ja właśnie nie oszalałam!

Stałam pośrodku ciemnego sklepu, plecami opierając się o ladę z jakiegoś eleganckiego, błyszczącego jak lustro materiału. Po bokach rozciągały się wieszaki z ubraniami – w świetle tak prozaicznie zwyczajne, teraz przybierające formę bezkształtnych czarnych brył, niczym czające się bestie.

A przed sobą, na drogich, lśniących kaflach podłogowych, miałam kupkę cuchnącego czymś chemicznym popiołu, która jeszcze parę sekund wcześniej była człowiekiem.

Sama nie wiedziałam, czy bardziej mam ochotę się nerwowo roześmiać, czy wybuchnąć histerycznym płaczem i ponownie gdzieś się schować.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć, jak powinnam się zachować... Jezu, ja nic nie wiedziałam. I chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak obnażona, tak rozchwiana, tak... bezbronna.

Starając się nie zbliżać do popiołu bardziej, niż to było konieczne (i jednocześnie obserwując go kątem oka, jakby mógł nagle na powrót uformować się w ludzką sylwetkę), podniosłam ostrożnie bagnet, który wypadł mi z dłoni, gdy odskoczyłam. Odeszłam szybko jak najdalej, wyszłam ze sklepu i opadłam na ławkę przy przeszklonej barierce. Zanim schowałam nóż do pochwy, zdążyłam zauważyć, że na ostrzu nie było żadnego śladu. Nawet najmniejszej kropli krwi.

Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Odetchnęłam kilka razy głęboko, próbując się uspokoić. Tak, sprawa była poważna. Mówcie, co chcecie, ale ja chyba przed chwilą kogoś zabiłam...

Podchodziłam do tego raczej pragmatycznie. Naczytałam się książek, w których śmierć była codziennością, naoglądałam się filmów... Zawsze uważałam, że odebranie komuś życia w obronie własnej nie jest niczym złym. Owszem, nie może sobie tak pozostać bez żadnego odzewu, będzie się może nawet śnić po nocach i dręczyć, ale... no rany, albo ja, albo on! Za nic nie rozumiałam tych, którzy w decydującej chwili nie potrafili zdobyć się na ochronę najcenniejszego, co mieli. Wydawało mi się to niedorzeczne i kompletnie niezgodne z instynktem samozachowawczym, u mnie szczególnie silnym dzięki siedzącemu we mnie wilkowi. A teraz? Ja chyba miałam wyrzuty sumienia...

I wciąż nie odstępowało mnie wrażenie, że gdyby to półdemon znalazł się na miejscu tego mężczyzny, nie zdołałabym nic zrobić. Tylko dlaczego? Co to niby miało być? Może faktycznie wypróbował na mnie jakiś kolejny rodzaj magii? Jak inaczej wytłumaczyć, że tak w głębi ducha, gdy go zobaczyłam, poczułam, że właściwie to nie chcę jego krzywdy?

Zabił Aresa. Na moich oczach. A ja i tak nie chciałam, żeby dosięgnęły go konsekwencje. Być może nawet... chciałam go ochronić?

Nie, przecież to jakiś absurd. Jakaś cholerna pomyłka. Zaczynało mi odbijać ze stresu. Tak, to na pewno właśnie to. Noc, ciemno, długotrwały lęk, dziwna rozmowa dziadka z wilkiem ze starej sfory... te dziwne uczucia, jakie miałam, gdy stałam ze swoim stadem pod blokiem. To tylko dlatego...

Głowa mnie bolała.

Nie siedziałam tak długo, choć miałam wrażenie, że czas rozciąga się w nieskończoność. Jedynym, na co miałam jeszcze mniejszą ochotę, niż na spotkanie z kolejnymi problemami, było zostanie ze wszystkim samotnie. Bałam się, że własne myśli mnie zaraz wykończą... Pozbierałam się więc z ławeczki, ostatni raz potrząsnęłam głową, jakby mając nadzieję, że w ten sposób uporządkuję nieco panujący w niej bałagan, i ruszyłam w stronę nieczynnych ruchomych schodów, by ponownie dostać się na dół. Słyszałam, że walka jeszcze trwała.

Już na miejscu zdołałam opamiętać się na tyle, by zacząć w miarę logicznie myśleć, przeobraziłam się więc w wilka, przeciągnęłam, chcąc rozprostować zastałe stawy, i ruszyłam w stronę źródła hałasu.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz