Powietrze było nienaturalnie ciepłe, lekko wilgotne i miało dziwny zapach. Choć jako wilk węch miałam fenomenalny, za nic nie potrafiłam rozpoznać aromatu. Kojarzył mi się z tanią farbą drukarską, wilgotnym betonem, stęchlizną... czymś złym. Był bardzo podobny do tego, jaki unosił się wokół krateru, ale miał w sobie jakąś nutę, której nie umiałam nazwać, a która tworzyła różnicę na tyle wyraźną, że niemożliwą wręcz do przegapienia. Był dosłownie wszędzie, tak intensywny, że wwiercał się natrętnie aż do wnętrza mózgu, drażniąc i wprawiając w nieustanne poczucie zagrożenia. Czułam się tak, jakby z następnym krokiem miało mi zabraknąć tlenu. Mieszankę ciężko wciągało się w płuca, zdawała się lepka i gęsta, dusząca, dławiąca...
Czułam, że jeśli jeszcze chwilę spędzę sama, na sto procent wpadnę w panikę.
Miałam wrażenie, że nie biegnę, a płynę w gęstej mgle. Unoszę się bezwolnie, przebieram łapami, próbuję odbijać się od ziemi, widzę obok umykające podkłady kolejowe, lecz tak naprawdę wciąż stoję w miejscu. Że zostałam uwięziona w maleńkim fragmencie rzeczywistości, kręcę się w nim w kółko i nigdy się nie wydostanę. Że już zawsze będzie tylko ten bieg, ten narastający strach i ten duszący zapach, aż po kres świata...
Zatrzymałam się i potrząsnęłam łbem, próbując odegnać myśli. Mgła przelewała się, falowała, łudziła, imitowała wrażenie dostrzeżonego kątem oka ruchu. Byłam całkiem mokra, choć nie potrafiłam stwierdzić, czy to dzięki niej, czy od potu. Coś kiedyś słyszałam, że wilki się nie pocą... Jak widać, nie dotyczy to wilkołaków.
Rozejrzałam się. Widziałam na ledwie kilka metrów, więc nie wiedziałam nawet, czy nadal jestem w lesie, czy może wyszłam już na otaczającą miasto wolną przestrzeń. Jedynym wyznacznikiem, dzięki któremu miałam pewność, że jeszcze nie zabłądziłam, były tory kolejowe i ostro odznaczające się po mojej lewej stronie słupy trakcyjne. Tym razem nie chciałam ryzykować biegu po podkładach - dziwnie pachnąca mgła nie dość, że ograniczała widoczność, to jeszcze wytłumiała dźwięki, a pomimo marnego samopoczucia i wciąż żywych wspomnień Gabrysi jeszcze nie spieszyło mi się pod rozpędzony pociąg.
Ostatnio biegłam po podkładach, środkiem toru, i przede wszystkim ostatnio byłam zmęczona. Teraz adrenalina wypełniała mnie do tego stopnia, że aż się trzęsłam. Łapy drżały mi, jakby zmuszając do dalszego biegu, w głowie się kręciło, zmysły były nienaturalnie wyostrzone - odbieranie świata aż bolało. Dysząc, ruszyłam dalej, nie będąc w stanie dłużej ustać w miejscu.
Jezu, ja nawet nie wiedziałam, gdzie jestem. Wokół toru stało akurat kilka latarń, których ciepłe światło barwiło mgłę na pomarańczowo, lecz niestety nic mi to nie mówiło. Uczucie zamknięcia w jakimś ciasnym pomieszczeniu prześladowało mnie bez zmian, zaciskając się lodowatymi kleszczami na gardle. Od pełnego galopu powstrzymywało mnie jedynie to, że wiedziałam, iż długo w nim nie wytrzymam - po kilkuset metrach padnę wyczerpana, a tak truchtać mogę w nieskończoność.
- O, Leah! Co tak wcześnie? - rozległo się w mojej głowie.
Naraz całe napięcie odeszło na bok; odstąpiło na tyle, że z ulgi mało brakło, a przewróciłabym się w wilgotną ziemię. Chciało mi się płakać z radości, gdy upewniłam się, że głos Quillsa wcale nie jest złudzeniem i że wyczuwam gdzieś tam echo jego myśli. Choć nadal mnie dusiło, choć bliżej nieokreślone złe czaiło się wciąż gdzieś tuż obok, ten okruszek normalności wystarczył, by wyrwać mnie przynajmniej ze szponów paniki.
- Nawet nie wiesz, jak ja się cieszę, że jesteś! - wykrzyknęłam przesadnie radośnie.
Albinos sprawiał wrażenie lekko zbitego z tropu. Zawahał się, jego myśli przesłoniła jakaś dziwna barwa.
![](https://img.wattpad.com/cover/126553972-288-k646949.jpg)
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 1: LONER
Hombres LoboJak to jest być wilkołakiem w wielkim mieście? Ano trudno... Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną włączającą się jedynie w zależności od pogody, zespół Aspergera, obsesyjne skrzywienie feministyczne i kilkoro niecodziennych przyjaciół. Razem ze s...