Rozdział 6

202 27 2
                                    

Nadal nie mam pojęcia jakim cudem, ale w ostatnim momencie zdołałam uskoczyć, zanim cholernie wielkie wilcze szczęki zacisnęły się na powietrzu w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdował się mój kark.

Miałam gdzieś, czego oczekiwała ode mnie moja sfora. Guzik mnie obchodziło, że najwyraźniej wszyscy we mnie wierzyli. Zignorowałam nawet to, że chyba świtało mi, dlaczego poczęstowali mnie tą ostatnią informacją z takiego zaskoczenia. Chcieli, żebym była na nich zła, bo przez to mogłam wyglądać Aresowi wiarygodniej...

A niech ich cholera. W jednej chwili przypadłam do ziemi, unikając kolejnego ataku, a następnie wystrzeliłam do przodu najszybciej jak tylko mogłam. Tak jest, w sytuacji krytycznej postanowiłam wziąć nogi za pas. A wręcz nie tyle wziąć nogi za pas, co zwyczajnie spieprzyć. Ale co poradzić, jakoś nie jest mi z tego powodu szczególnie głupio.

Ziemia błyskawicznie uciekała mi spod łap, przez co miałam wrażenie, że zaraz zakręci mi się w głowie i się o coś przewrócę. Z najwyższym trudem wyminęłam kilka drzew, które jakby w ostatnim momencie wyrosły na mojej drodze. Podczas jednego zwrotu zaryłam pazurami w trawie, niemal wykręcając sobie łapę ze stawu. Wolałam nie myśleć, co by było, gdybym się wtedy na dobre zatrzymała. Za plecami słyszałam już wściekłe wycie i tętent kilku goniących mnie wilków. Cisza w jednej chwili eksplodowała obcymi głosami - wyglądało na to, że wystarczyło faktycznie chcieć się im podporządkować, żeby automatycznie dołączyć do wspólnego umysłu.

- Co ona tu robi?!

- Kurna, łap ją!

- Zabiegnij jej drogę!

- A takiego wała - warknęłam, posyłając ścigającym dokładną wizualizację wyciągniętego z wdziękiem środkowego palca. Nie jestem pewna, czy było to najmądrzejsze z mojej strony, ale mózg chyba już mi się na dobre wyłączył, całkowicie przechodząc w tryb „spieprzaj jak najdalej".

Okazało się, że to pięknie brzmiące „najdalej" jest za całe pięć metrów.

Pisnęłam, gdy wielki ciężar naraz spadł na mnie z góry, wciskając w błoto. Nosem wylądowałam w kałuży, zakrztusiłam się cuchnącą olejem napędowym wodą. Wykręciłam się, próbując napastnika ugryźć - nawet prawie mi się to udało, ale gdy już miałam złapać za krtań, szarpnęła mną kolejna seria kaszlu. Cała sfora pojawiła się wokół błyskawicznie, warcząc, niespokojnie drobiąc w miejscu i szczerząc ostre kły.

Embry pewnie powiedziałby w takiej sytuacji, że wpadłam jak śliwka w gówno.

- Kto to jest?

- Nowa? Jakaś nowa przemieniona? Dziewczyna?

- Dlaczego ona ma czarną sierść?

- Nie brzmi na nową. Intruz!

- Co ty tu robisz?!

Zamarłam. Ten głos znałam aż za dobrze. Wilki rozstąpiły się cierpliwie, przepuszczając zjeżonego Aresa. Mój nowy Alfa wyglądał, jakby - delikatnie mówiąc - zamierzał zeżreć mnie w całości. I to bez popitki.

Właściwie to Aresa bałam się od zawsze. Jeszcze w czasach, gdy tworzyliśmy jedno stado - my, stara sfora i jego wataha - wydawał mi się przerażający. Nie wiem, na ile było to moje dziecięce wyobrażenie, a na ile prawda - ciężko powiedzieć, bo miałam trzynaście lat, gdy przystąpiłam do ogromnej wówczas sfory, więc byłam chyba nieco za duża na dziecięce wyobrażenia i nieco za mała, żeby dokładnie to pamiętać - ale już wtedy czułam, że coś jest z nim nie tak. Spodziewałam się, że zrobi coś złego, choć mi samej wydawało się to głupie. I przy okazji był najbardziej przeciwny temu, bym dołączała do nich w tak młodym wieku. Normalnie gdy pojawia się w wilczym stadzie, gdy ma się skończone czternaście lat, a mnie dziadek częściowo przysposabiał już od dwunastego roku życia, co Aresowi z niewiadomych przyczyn było bardzo nie w smak. Był złośliwy. Nawet jeśli dziadek lub Quills mnie bronili, jeśli wszyscy kazali mu się uciszyć, on i tak umiał znaleźć powód, żeby wsadzić mi szpilę tam, gdzie najbardziej bolało. A w tamtych czasach było cholernie łatwo mnie skrzywdzić. Jakby doszukiwał się przyjemności w doprowadzeniu małej dziewczynki do płaczu.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz