Rozdział 53

148 22 7
                                    

Po jakże obfitującym w wydarzenia, arcyciekawym i z pewnością niezapomnianym na długie lata wyjeździe z Gabrysią miałam coś na kształt zespołu stresu pourazowego. Przez bite cztery noce budziłam się ze strachem, że wciąż znajduję się w nieprzyjemnym internacie, nade mną wiszą jarzeniówki, które w każdej chwili ktoś mógł zapalić, i że otaczają mnie osoby, wśród których czułam się aż do bólu obco i nieprawidłowo. Za nic nie zgodziłabym się, żeby coś takiego powtórzyć.

Właściwie to doskonale widziałam, że jednak ta moja reakcja jest w pewien sposób na wyrost. Nie wiem, dlaczego czułam się z tym wszystkim aż tak źle – no bo to przecież idiotyzm, zrywać się przez kilka nocy z krzykiem przez to, że cztery dni spędziło się w towarzystwie, z którym bardzo nie chciało się zadawać, co nie? Przecież tam nie wydarzyło się nic strasznego, nic, po czym mógłby mi zostać tak wielki uraz, ale... to było. Głupie, bezsensowne i z pewnością bym się do tego nie przyznała głośno, ale wciąż to czułam. Bałam się. W jakiś mocno pokrętny sposób ten wyjazd był spełnieniem serii moich najgorszych, najdziwniejszych koszmarów.

I chyba cały problem leżał w tym, że mój własny mózg w nim właśnie doszukał się czegoś, w co mógł przelać wszystkie swoje dziwactwa. Bo bardziej niż wspomnień wyjazdu, bałam się snów, jakie mnie po nim męczyły. Sama panująca w nich atmosfera była taka, że nawet gdyby działy się w najśliczniejszej okolicy pod słońcem, pewnie i tak wywarłyby na mnie podobne wrażenie.

I tak dziwnie się ostatnio czułam, a te moje urocze senki jedynie utwierdzały mnie w pewności, że coś jest zdrowo nie tak. Tylko co?

To nie tak, że moje sny kiedyś były zwyczajne. Jeszcze nie zdarzyło się, by jakikolwiek z nich mógł zostać uznany za banalny przynajmniej w minimalnym stopniu, jaki gwarantowałby, że zostanę nazwana zdrową psychicznie przez przynajmniej jedną osobę. Śniłam długo, często i wręcz przesadnie wyraziście i naprawdę często zdarzało się, że kaca psychicznego miałam po tym całymi dniami. Nieraz w snach czułam się o wiele bardziej prawdziwie, niż po przebudzeniu. Sny były fantastyczne, naszpikowane doznaniami, które były równie niezwykłe i fascynujące, jak i niemożliwe do nazwania, a przede wszystkim barwniejsze i znacznie żywsze w pamięci, niż zwyczajne, prawdziwe wspomnienia. W nocy lubiły mnie odwiedzać zarówno moje największe lęki i koszmary, jak i marzenia i pragnienia, o których nieraz wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Sny pozostawiały po sobie uczucie pustki i dotkliwą tęsknotę, czasem niemożliwą do stłumienia przez długi czas. Moje popieprzone sny są przecież głównym powodem, dla którego zaczęłam pisać książki – bo zbyt często mam wrażenie, że jeśli nie pozwolę panoszącym się w nich odczuciom ujrzeć światła dziennego, jeśli nie pozwolę, by nareszcie znalazły ujście, zwyczajnie rozsadzą mnie od środka.

Tak, a teraz moje porąbane sny były wypełnione dziwnym niepokojem, którego nie potrafiłam ukierunkować, uczuciem zagrożenia nadchodzącego z nieokreślonej strony, poczuciem, że coś się szykowało, i duszącym w piersi wrażeniem zagrożenia, od którego chciałam uciekać, a o którym wiedziałam doskonale, że ucieczki przed nim nie ma, bo siedzi przecież we mnie. To było coś wielkiego, mrocznego, przerażającego mnie do głębi, cholernie nieprzyjemnego i być może tragicznego w skutkach... Bałam się tych snów. Nie wiedziałam, na ile powinnam tym odczuciom wierzyć, a na ile uznać je za kolejne dziwactwo wymęczonego życiem umysłu. Nie wiedziałam, czy powinnam ufać własnemu mózgowi, gdy budziłam się w środku nocy i znowu coś przyzywało mnie na zewnątrz. Przyzywało i obiecywało, że gdy je spotkam, wydarzy się coś niewyobrażalnie potwornego...

To były początki histerii, czy naprawdę powinnam komuś o tym powiedzieć?

Nigdy nie słyszałam, by możliwe było śnienie proroczych snów, ale o wilkołaczym instynkcie i najdziwniejszych sposobach, w jaki się objawiał, opowiadano mi od najmłodszych lat. Tylko że wilkołakiem byłam jedynie w połowie i u mnie nie musiało to wcale być takie proste. Mogłam być wariatką, a nie wilczym wykrywaczem kłopotów. I, szczerze mówiąc, w tę opcję jakoś mocniej wierzyłam.

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz