Do wieczora myślałam, że mnie rozsadzi. Dalszy pobyt na działce minął wręcz irytująco spokojnie – nikomu nie spieszyło się do domu, więc przez cały ten czas musiałam udawać, że bardzo cieszę się towarzystwem i niezwykle intryguje mnie jesienny wypoczynek na łonie natury.
To znaczy... ja uwielbiam wypoczynek na łonie natury. Normalnie cieszyłabym się jak głupia z tego, że mogę posnuć się od niechcenia po okolicy, razem z ciocią zbierać dynie z ogródka warzywnego i gotować słoiki z przetworami, ale dzisiaj... Wciąż myślałam o tym, ile będę mieć do zrobienia w nocy.
Udawałam, że wszystko jest w porządku, ale prawda była taka, że za co bym się nie wzięła, nie mogłam się na dobre skupić. Rozgrzebałam tonę spraw i żadnej nie dokończyłam. Godzinę, o której to miałam wyjść z ciepłego mieszkanka i udać się na zebranie na dworcu, przywitałam jak dar od niebios. Zerwałam się radośnie, poinformowałam rodziców, że nocuję u dziadka, i wybiegłam w noc, odprowadzana zszokowanymi i mocno zaniepokojonymi spojrzeniami.
No bo nie oszukujmy się: kiedy ja ostatni raz spałam u dziadka? Z pewnością nie w ciągu ostatnich sześciu lat. Na pewno babcia jeszcze wtedy żyła... I niby dlaczego miałabym tak chcieć się z nim zobaczyć, skoro spędziliśmy razem na działce całe popołudnie? Brzmiałam pewnie albo jakbym miała gorączkę, albo coś knuła. Ale tak, serio miałam po wilczym zebraniu tam nocować. Brzmiało to jak niezły horror, ale co zrobić...
Już pod klatką schodową, mając nadzieję, że rodzice nie będą odprowadzać mnie wzrokiem przez okno (a nawet jeśli, to przez rusztowanie niewiele zobaczą), przemieniłam się w wilka i zanurzyłam w nocy.
– Wreszcie! – Quills parsknął, brzmiąc na naprawdę zdenerwowanego. – Ileż można czekać?!
– Wypraszam sobie, nie spóźniłam się! – zawołałam oburzona. – Jeśli już, to wy jesteście przed czasem. Chamstwo... Zamiast się cieszyć, że w ogóle postanowiłam zaszczycić was swoim towarzystwem...
– Dobra, dobra, daruj sobie. Tak, cieszymy się, że z nami jesteś, uważamy cię za wspaniałą przyjaciółkę i naszą największą nadzieję w nadchodzących przygodach, okej? – Embry przerwał mi niecierpliwie. – Niestety teraz powinniśmy skupić się na czymś innym niż zachwalanie twojej wspaniałości.
– Będę tą przemowę wypominać ci do końca życia – zapowiedziałam. Kilka głosów zaśmiało się złośliwie. – Tak w ogóle... to co ty tu robisz? – Zmieniłam szybko temat, przemykając między latarniami na najszerszej osiedlowej uliczce. – Nie powinieneś przypadkiem kurować się w domu? Dość spora ta rana była, chyba nie zagoiłeś się w kilka godzin?
– Ależ jestem w domu! Przemieniłem się w wilka tylko po to, by zaszczycić was swą obecnością! – W głosie Bety pojawiło się coś na tyle nieprzyjemnego, że nawet jakbym musiała, zdecydowanie przestałabym już drążyć. Nigdy nie zachowywał się sympatycznie, gdy ktoś był świadkiem jego słabości. – No bo co wy byście beze mnie zrobili? Zginęlibyście marnie! Jedynie dzięki mnie macie jakieś szanse!
– To uroczo z twojej strony – warknął Paul. – A jakieś konkrety?
– Leah z Alfą Benedyktem zaholowali mnie do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala. Tam mnie zszyli, zabronili ruszać się przez jakieś chore dwa tygodnie i wysłali do domu z zapasem zastrzyków przeciwtężcowych. Taką mamy innowacyjną służbę zdrowia – prychnął. – Starsi uważają, że powinienem chwilę odpoczywać, a gdy ze szwów przestanie się sączyć, mogę dać się któremuś z was do wylizania. Wy lepiej powiedzcie, co tam się działo, gdy mnie już nie było.
– Jak to co? Nic się nie działo. – Collin z kolei brzmiał na smutnego. – Część, która wtedy siedziała z tobą w galerii, dołączyła do tych, którzy ścigali białego wilka. I nic nie znalazła. Alfa Benedykt kazał nam spadać do domów, ale w razie czego zrobiliśmy jeszcze parę kółek.
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 1: LONER
WerewolfJak to jest być wilkołakiem w wielkim mieście? Ano trudno... Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną włączającą się jedynie w zależności od pogody, zespół Aspergera, obsesyjne skrzywienie feministyczne i kilkoro niecodziennych przyjaciół. Razem ze s...