Stojąca za oknem latarnia dosłownie waliła mi po oczach. Choć od jakiejś półgodziny usilnie próbowałam wcielić w życie plan wcześniejszego pójścia spać, jak na razie osiągnęłam jedynie to, że coraz mocniej się denerwowałam. Sine, wręcz niebieskawe światło, w którym na dworze ledwo co było widać, wgryzało się pod powieki z siłą noża, niemożliwe do zignorowania. Migało lekko na gęstym deszczu, to przygasając do znośnego poziomu, to znowu rozbłyskując ze swoją pełną mocą. Jakby tego było mało, całość – stara jak świat, pordzewiała, pozbawiona klosza lampa, kiepsko przymocowana do żelbetowego słupa pamiętającego na oko początek ubiegłego stulecia – trzeszczała przejmująco na dość mocnym wietrze, bujając się niebezpiecznie.
Jezu, szlag może człowieka trafić. A podobno spałam tu jako małe dziecko...
Najmniejszy pokój w mieszkaniu dziadków niegdyś należał do mojego taty, zaś w czasach, w których ja pojawiłam się na świecie – i w życiu dziadków, którzy pokochali mnie jak własną, a nawet chyba bardziej, bo chwilami graniczyło to dla mnie z obsesją – stał się mój. To znaczy... Gdy byłam mała, utarło się tak mówić. Znajdowały się w nim stare meble, jakie w dawnych czasach, zanim mi się znudziły, stały w moim pokoju, a ściany pokrywała dość wiekowa jasna tapeta, którą jako mały gówniak zaciekle skubałam, gdy nikt nie patrzył. Kiedyś miałam tu swoje kredki, mazaki i całą resztę, ale nigdy jakoś chętnie tu nie zostawałam. Wolałam siedzieć w dużym pokoju, razem z dziadkami – sama nie wiem dlaczego, skoro normalnie na czas zabawy wolałam chować się za zamkniętymi drzwiami, żeby nikt nie podglądał. No ale tak się już mówiło, że to mój pokój, i tyle. O wiele częściej niż ja spała w nim prababcia.
Więc nie, nie przyzwyczaiłam się do tej latarni. Owszem, jako dziecko mnie fascynowała, jak chyba wszystkie nieco starsze, ale nic poza tym. Nie żywiłam do niej cieplejszych uczuć. Jeśli w ogóle jakieś żywiłam, to takie, które składały się z nazw dwuczłonowych, a pierwszy z nich brzmiał „zamordować". Zwłaszcza że nowe plastikowe okno było zbyt szczelne, gdy zostawiało się je całkiem zamknięte, i nie miało przede wszystkim zasłon. Jak ja tęskniłam za moim kochanym pokoikiem... Żadnym wątpliwościom nie ulegało jednak to, że na dłuższy czas mogłam mu zrobić co najwyżej żałosne „baj, baj" z odległości, smutno pociągając nosem.
Wydarzenia dnia wciąż tworzyły mi w głowie tak ogromny bałagan, że w sumie zaczynałam się dziwić, skąd mi się ten pomysł położenia wcześniej pojawił. Za cholerę bym nie zasnęła. Nawet jakbym wcześniej tą pieprzoną latarnię wyrwała z korzeniami, porąbała na kawałki i zakopała w największym błocie z mściwym śmiechem. Myśli mieszały mi się ze sobą, a każda jedna domagała się uwagi głośniej od swoich poprzedniczek. W skroniach już od jakiegoś czasu porządnie mnie łupało, pomimo trzech popitych kisielem ibuprofenów i szklanki przeciwbólowej oranżadki babci. Do tego nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale wciąż przede wszystkim chciało mi się cholernie śmiać, choć nie powiem, w naszej sytuacji nic śmiesznego nie było. Raczej absurdalnego. Groteskowego. Chyba że brać pod uwagę humor czarny jak beczka smoły i bezlitosny jak jedynka z matematyki na semestr...
Dobra, może od początku.
Ja poważnie myślałam, że tego dnia nic nie może bardziej zepsuć. Pobudka zafundowana przez sąsiadkę? Wizyta Ladona? Moja panika w kuchni, nasza dziwna rozmowa w dużym pokoju, w dodatku na oczach rodziców, którzy nieustannie nam się przypatrywali badawczo i wręcz spijali nam z ust każde słowo? Źle na całego. Gdy podaliśmy sobie z Ladonem dłonie, myślałam, że będzie nieco lepiej... a tu kij. I to taki przez duże „k". Jeśli w ogóle nie przez „ch" i „u". Mój Pech właśnie w tamtym momencie rozbudził się na dobre i wparował w otoczeniu fanfar i wybuchów, krzycząc: „hejże, tęskniłaś?!".
Nie wiem, co tak naprawdę się stało. Poważnie nie wiem. Z tego, co powiedziała straż pożarna, gdy to uprzejmie zapukała nam do drzwi i kazała się pakować, zrozumiałam, że u sąsiadów musiał pierdzielnąć gaz, ale na ile ta wersja jest prawdziwa... Gaz chyba wywaliłby w ścianie dziurę na kilka mieszkań, a nie osmalił trochę gładzi i zatrząsł szklankami w szafce, ale może się nie znam.
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 1: LONER
Hombres LoboJak to jest być wilkołakiem w wielkim mieście? Ano trudno... Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną włączającą się jedynie w zależności od pogody, zespół Aspergera, obsesyjne skrzywienie feministyczne i kilkoro niecodziennych przyjaciół. Razem ze s...