Przeprowadzka.
Zmiana otoczenia, nowe klimaty, nowe perspektywy, nowe doświadczenia... tylko ja stara. I jak zwykle cholernie niezadowolona ze wszystkiego, co może mieć przedrostek „nowy".
Nie mam bladego pojęcia, po co to wszystko, skoro rodzice z wielce tajemniczymi minami zaczęli wspominać, że znaleźli nam idealny dom i niedługo możemy się do niego wprowadzić. Poważnie. Jak dla mnie, to moglibyśmy jakoś wytrzymać tych kilka dni u babci – podejrzewam, że byśmy się nie pozabijali. Na kiego grzyba od razu wynajmować mieszkanie? Przecież nie mamy już perspektywy spędzenia w nim całej połowy roku. Kilka dni. Kilka idiotycznych dni. Komu by to przeszkadzało?
Dobra, lubię nowe mieszkania. Uwielbiam oglądać, jak ludzie urządzają swoje kąciki, uwielbiam się w nich wczuwać i wyobrażać sobie, co by było, gdybym znalazła się na ich miejscu, ogólnie uwielbiam zwiedzać wszystkie zakątki i wiedzieć, jak jest w blokach, które nocą tak bardzo mnie fascynują, ale... to uwielbianie ma swój marny koniec, gdy przychodzi do położenia się spać w nowym otoczeniu. Bo nienawidzę spać w nowym otoczeniu. Być może nawet się boję...
Tak, to ma coś wspólnego z lękiem. Głupie, ale prawdziwe. Przyznaję się bez bicia. A najgorsze w tym wszystkim chyba jest to, że tak nie do końca potrafię wytłumaczyć, z czym ten strach może być związany. Z nowością? Poniekąd. Ale dlaczego włącza się tylko wieczorem? W tym musi być coś więcej...
Ale na kij to wiedzieć? Mało mam zmartwień na głowie?
Zapakować było się dość ciężko. Nie rozumiem, jak w ogóle zdołaliśmy zabrać się z tymi wszystkimi rzeczami już do babci – ilość niezbędnych przedmiotów na pół roku to wcale nie tak mało, jak może się wydawać, a nas w dodatku nagle stała się czwórka. Owszem, Ladon z początku niczego nie miał, ale to było jasne, że prędzej czy później trzeba było wysłać go na zakupy, z których wrócił dość... obładowany. W trzech samochodach upchnęliśmy to jedynie cudem, a i tak mało brakło, a mama kazałaby mi na pieszo iść, gdy uznałam, że do takiego burdelu nie będę wsiadać, bo zaraz mnie coś zmiażdży.
Przez całą drogę wnerwiałam się z tatą, bo coś brzęczało. Wiem, to już podchodzi pod chorobę, ale nie potrafimy zdzierżyć, jak coś stuka, brzęczy czy się telepie, a mogłoby spokojnie tego nie robić. Trasa przy pomyślnych wiatrach trwałaby maksymalnie pięć minut, ale że zatrzymaliśmy się trzy razy na przekładanie hałasującego winowajcy (czerwonego rondelka, którego na sto procent nie braliśmy z naszego mieszkania, a który i tak się znalazł wśród rzeczy niezbędnych), dotarliśmy na miejsce spóźnieni co najmniej pół godziny. Mama z początku się śmiała, ale gdy się zorientowała, że my to wszystko robimy na poważnie, z jakiegoś powodu przestała się do nas odzywać. Może się bała. Że to zakaźne na przykład. A trochę głupio by było w jej przypadku wcielać w życie zasadę „lekarzu, lecz się sam".
Blok był jednym z tych bardziej charakterystycznych na moim osiedlu. Znajdował się niemalże na jego końcu, na zachodnim skraju, i był jednym z dwóch, które się czymś wyróżniały – głównie tym, że wzniesiono je nieco wcześniej i według innego planu, niż wszystkie pozostałe wokół. Ten na przykład był nieco bardziej przysadzisty, z odrobinę mniejszymi oknami, jakiś taki solidniejszy na pierwszy rzut oka – jakoś tak jest, że te z lat pięćdziesiątych wydają się wytrzymalsze, podczas gdy nowsze nieraz przypominają kartonowe wycinanki, niezdolne oprzeć się mocniejszemu wiatrowi. Szara elewacja była dosyć ponura i z pewnością wołała o remont, ale w otoczeniu starych drzew wyglądało to całkiem w porządku. Latem, gdy wszędzie dookoła pojawia się zieleń, jest tu naprawdę przyjemnie.
– No, może być – oceniłam, gdy już uznałam, że przyjrzałam się wystarczająco dokładnie, by móc wysunąć tak wyszukane wnioski. – Zobaczymy, jak jest w środku.
![](https://img.wattpad.com/cover/126553972-288-k646949.jpg)
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 1: LONER
WilkołakiJak to jest być wilkołakiem w wielkim mieście? Ano trudno... Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną włączającą się jedynie w zależności od pogody, zespół Aspergera, obsesyjne skrzywienie feministyczne i kilkoro niecodziennych przyjaciół. Razem ze s...