Do Jareda leciałam jak na skrzydłach. Spakowałam do torebki tak zwane niezbędne minimum, walizkę wywaliłam do piwnicy, korzystając z tego, że ktoś znowu zapomniał zamknąć do niej drzwi, i radośnie ruszyłam w drogę. Nawet to, że chłopak pewnie znowu wykorzysta okazję, by się do mnie podwalać, nie potrafiło zepsuć mi humoru. Czułam się tak, jakbym szybowała kilka centymetrów nad krzywymi płytkami chodnikowymi.
Było... dziwnie. Euforia rozpierała mnie od środka i przymuszała do działania, przez co nie chciałam nawet myśleć o tym, by usiąść na chwilę i odpocząć. Normalnie powinnam o tej porze dosłownie umierać z niewyspania, a tu...
Tak, czułam, że coś jest nie w porządku. Tego nie dało się nie zauważyć: powietrze jak zwykle było gęste, gorące i nieco wilgotne, przesiąknięte trudnym do zidentyfikowania zapachem nie z tego świata, lecz teraz mi się podobał. Ciepła, aromatyczna mgła przelewała się nierównomiernymi falami, jakby wybierając, które z przedmiotów otulić, a od których trzymać się z daleka – części latarń, drzew i bloków zupełnie nie było widać, zaś pozostałe odcinały się na jej tle nienaturalnie ostro. Były jakieś... sztuczne. Nie umiałam dokładnie powiedzieć, na czym to polegało, być może to było jedynie wrażenie wywołane niezwykłą pogodą, lecz kojarzyły mi się z dziecięcą wycinanką z kartonu.
Wilczy instynkt gdzieś tam na obrzeżach świadomości podpowiadał mi, że coś jest nie tak, ale czułam się tak wspaniale, że z premedytacją go ignorowałam. Rozglądałam się na boki, by dostrzec jak najwcześniej ewentualne niebezpieczeństwo, ale nie bałam się go. Ba! Ja chętnie stawiłabym mu czoła, i to z podniesioną dumnie głową! Czułam się silnie, pewnie i po prostu wspaniale. Nie wiem, od czego to zależało, ale zdarzyło mi się to już parę razy, a każdy z nich miał miejsce w nocy.
Jared mieszkał na osiedlu dość nudnym. Znajdowało się na nim kilka wysokich wieżowców (takich naprawdę syfnych, możecie mi wierzyć) i kilkanaście zwykłych czteropiętrowych bloków OW-T o ścianach tak cienkich, że słychać było przez nie sąsiadów, nawet jeśli rozmawiali normalnym tonem. Do tego czteropiętrowce pokryto, tak jak na moim osiedlu, jedynie szarym tynkiem, spływającym całkiem malowniczymi zaciekami wraz z każdym silniejszym deszczem. Wieżowce kiedyś tam pomalowano, ale przez lata trwania w miejskim smogu przybrało to taki kolor, że już nawet ten tynk był lepszy. Osiedle przedzielono na dwie nierówne części ruchliwą drogą, przez co sprawiało wrażenie dwóch osobnych tworów, a w samym jego centrum stał tak zwany Kwadrat. Kwadrat był pięknym, zachwycającym, kwadratowym dziełem wspaniałej sowieckiej inżynierii: czyli obłożonym białą blachą falistą dwupiętrowym pawilonem z okratowanymi oknami, w którym mieściły się sklepy, szemrany bar i maleńka biblioteka. Całkiem ciekawe miejsce. Kiedyś robiłam tam sobie wycieczki krajoznawcze, dopóki nie władowałam się do jednego z korytarzyków w nocy, gdzie okazało się, że uruchamiane pod wpływem ruchu światło zapewniają cztery łyse, brzęczące jarzeniówki, z których dwie nie działały, a jedna migała. Chyba nigdy tak szybko nie uciekałam.
Jared mieszkał w czteropiętrowym bloku, który lekko wypisywał się z zasady mówiącej, że między budynkami z wielkiej płyty robiono przyjemnie dużo miejsca. Betonowy klocek praktycznie stykał się oknami ze swoim bliźniakiem na tyle, że między nimi mieściły się jedynie wąski chodnik biegnący przed klatkami schodowymi, kilka płaczących wierzb i ubogi w atrakcje plac zabaw. Fakt, było tam dość klimatycznie, bo od strony balkonów znajdował się spory teren zielony i mały, stary sad, ale chyba i tak wolałam własne osiedle. Gdyby nie sąsiedzi, byłoby mi tam idealnie.
Gdy zbliżałam się już do właściwej klatki schodowej, pogoda zaczynała się zmieniać. Zerwał się nadal ciepły, ale mocniejszy niż wypadało wiatr, szarpiący ubraniem i gałęziami wierzb płaczących. Latarnia skrzypiała na nim, a padający na chodnik snop ciepłego światła drgał, wywołując wrażenie dostrzeżonego kątem oka ruchu i rozlewającego się gęsią skórką na karku niepokoju. Mocniej otuliłam się skórzaną kurtką, którą profilaktycznie zabrałam ze sobą w ostatnim momencie, i weszłam wreszcie do wnętrza bloku, z ulgą wykorzystując to, że drzwi były niedomknięte.
![](https://img.wattpad.com/cover/126553972-288-k646949.jpg)
CZYTASZ
Uszkodzona dusza 1: LONER
WerewolfJak to jest być wilkołakiem w wielkim mieście? Ano trudno... Leah ma szesnaście lat, fobię społeczną włączającą się jedynie w zależności od pogody, zespół Aspergera, obsesyjne skrzywienie feministyczne i kilkoro niecodziennych przyjaciół. Razem ze s...