Rozdział 35

151 21 9
                                    

Ten dzień miał być cudowny.

Nastrój, w którym się obudziłam, można określić jedynie słowem „euforia". Dziwne jest już samo to, że zwykle tuż po przebudzeniu mam raczej ochotę kogoś zamordować, zwłaszcza że gówniarze sąsiadów znowu czymś łomotały tak, że aż trzęsły się szyby w oknach, a tu...

Dobra, słówko wyjaśnienia. Zasadniczo okna w mieszkaniu mam tak stare, że niewiele trzeba, by szyby w nich drżały. To takie drewniane, pomalowane na biało cudeńka, jakie wprawiano fabrycznie w czasie, gdy blok dopiero co powstawał, więc swoje już przeżyły. Ale nie zmienia to faktu, że było głośno, no. Czasami się zastanawiam, ile jeszcze wytrzymają przy tych dzieciakach. W końcu one robią się coraz starsze, słabsze i mniej szczelne, a gówniaki rosną i nabierają masy...

Dobra, wracając. Czułam się tak wspaniale, że dobiegające z góry hałasy sklasyfikowałam jedynie jako obecne, ale nieuciążliwe. Rany, ja chciałam się nawet na nie roześmiać! Powstrzymałam się wprawdzie w ostatniej chwili, ale taka słabość również mi się zdarzyła, i nie ma tu czego kryć. Gdy tylko podniosłam się z łóżka, miałam ochotę kogoś uściskać i zacząć tańczyć w kółeczko jak na jakimś wyjątkowo niedorobionym filmie dla przedszkolaków. Dawno nie było mi tak wspaniale. Miałam przed sobą calutki dzień wolnego – po południu miałam tylko przejść się do dziadków, skąd pojedziemy razem na cmentarz z okazji święta, ale tak to czekały mnie same przyjemności. Mogłam czytać, mogłam pisać, mogłam spać (choć tu pojawiał się znak zapytania), mogłam rysować, jeść, oglądać telewizję, słuchać muzyki, mogłam uczyć Kota sztuczek... mogłam nawet usiąść przy biurku i bezmyślnie gapić się przez okno, kontemplując, jaki to świat jest przepiękny. Świeciło słonko, ostatnie liście złociły się na nim, migocząc na delikatnym wietrze, na niebie nie było ani jednej chmury. Ptaki śpiewały, jakby pomyliły się im pory roku.

Dzisiaj pełnia. Gdzie ból kości i mięśni? Gdzie rozpierająca od środka niecierpliwość, nie dająca usiedzieć chwilę w jednym miejscu? Gdzie przemożna chęć patrzenia, jak wszyscy wokoło płoną w mękach? Gdzie chęć krzyknięcia światu „spieprzaj"? Niemożliwe. Po prostu niemożliwe. Albo miał miejsce jakiś cholerny cud, albo moja depresja postanowiła mnie zostawić, jak wszyscy przyjaciele.

W sumie to też mnie bawiło... bo przecież gdybym nadal przyjaźniła się z Wiktorią, na pewno chciałaby się dzisiaj spotkać i nie mogłabym się lenić z czystym sumieniem, nie?

Gabrysia się ode mnie odwaliła. Gabrysia się mnie bała. Gabrysia się mną prawdopodobnie wręcz brzydziła. Ech, to było tak wspaniałe, że mało brakowało, a rzuciłabym się do radosnego tańca, podczas którego mogłabym wszystkie te słowa wykrzyczeć, by świat zaczął radować się razem ze mną.

Ubrałam się błyskawicznie, popędziłam do kuchni po coś do jedzenia. Rodzice już po samej mojej minie i tym, że chciało mi się zrobić coś więcej oprócz bezmyślnego nalania mleka do miski zorientowali się, że coś jest nie tak, ale nie mówili nic, popatrując jedynie z odległości i wymieniając się zaniepokojonymi spojrzeniami.

Życie jest cudowne, no!

Zeżarłam pizzę, popiłam kawką i równie radośnie, jak się pojawiłam, odmaszerowałam do swojego pokoju, by zająć się czymś przyjemnym. Tylko czym? Miałam tyle możliwości, że sama nie wiedziałam, za co powinnam się wziąć w pierwszej kolejności. Może by porysować, korzystając z dobrego światła?

Cóż, nigdy chyba nie opisywałam dokładniej swojego pokoju, więc czemu by nie teraz? Myślę, że miejsce, w którym się wychowałam i które jest dla mnie najważniejszym azylem jest na tyle istotne, by zasłużyć sobie na akapit czy dwa.

Podejrzewam, że wszyscy w momencie, gdy mnie nieco poznali, widzieli oczyma wyobraźni mój azyl jako mroczny, być może z czarnymi ścianami i bałaganem wylewającym się aż do przedpokoju. Cóż, sama chętnie zobaczyłabym tam czarne ściany, tylko że do zabytkowych mebli, a bałaganu wbrew pozorom nie mam aż tak wielkiego. Może dlatego, że sama zbyt często wywalam się o rozrzucone rzeczy i zwyczajnie nauczyłam się zgarniania ich pod ściany lub na meble, by nie zabić się w nocy. Lub nie narobić zbytniego hałasu, gdy to kolejny raz przychodzi mi zwinąć się na zewnątrz niezauważenie...

Uszkodzona dusza 1: LONEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz