- Dziękuję. Dziękuję Mari... - powiedział z niemrawym uśmiechem Henri.
- Nie ma za co. Spotkałam go na korytarzu. Pytał o ciebie. Kazałam mu się spakować i wynosić jak najdalej od tego budynku. Nie protestował zbytnio - wyjaśniłam.
- Nie dziwię mu się. Ty masz bardzo dużo siły, a on dwójki z WF-u. Przestraszył się pewnie ciebie - stwierdził i dodał po chwili - I dobrze mu tak.
- Kiedyś ktoś mądry powiedział, "Między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka granica. Trzeba uważać, żeby jej nie przekroczyć". Ty już to zrobiłeś - wtrącił Adrien.
- Tak... To już przestało boleć... ale będę musiał wrócić do Tybetu. I to za kilka dni... - oznajmił Henri.
- A my do szkoły. Trudno uwierzyć, że już zaraz kwiecień. Tyle do nadrabiania i tyle do nauki... eh - westchnęłam.
- Do szkoły idziemy w poniedziałek. A Ty kiedy wracasz do Tybetu? - zapytał Adi.
- Za trzy dni mam samolot - rzekł Henri.
- A my za dwa do szkoły. Kiedyś chciałam tam iść, a teraz nie chce. Czemu? - zaczęłam się zastanawiać.
- Tak już jest. Kiedy dostajemy coś, na co długo czekaliśmy, nagle uświadamiamy sobie, jaka duża to jest odpowiedzialność - powiedział mój braciszek.
- W sumie, masz rację Da... Henri. Muszę się przyzwyczaić - powiedział Adrien.
- Mari. Chciałbym poznać tatę... - niemal wyszeptał czternastolatek.
- Dobrze. Chodźcie teraz. Obydwoje - powiedziałam.
Ubraliśmy się w okrycie zewnętrzne i wyszliśmy do garażu. Jakoż iż Henri zdał egzamin na prawo jazdy celująco (może nawet lepiej niż kilka miesięcy temu Adrien), każdy z nas wsiadł na motor i z nie zaszybką prędkością ruszyliśmy w stronę willi pana Stone.
Był to duży budynek z ogromnym ogrodem, liczacym sobie osiemset dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni, na której były trzy baseny odkryte, pięć pól golfowych i tor motocrossowy. W samym domu znajdowało się dwadzieścia osiem sypialni, trzydzieści łazienek, trzy salony, dwie kuchnie - jedna dla personelu, druga dla nas - cztery studia muzyczne, pięć gabinetów i dwa baseny okryte - jeden na parterze, a drugi na dachu. Pod budynkiem, w piwnicy, był garaż na samochody taty - których było trzydzieści jeden, jak tłumaczył, na każdy dzień miesiąca inny - oraz siedem moich samochodów. Lecz ja jeżdżę tylko trzema samochodami i motorem.
Zatrzymaliśmy się pod bramą budynku. Zeszliśmy z motocykli i po otwarciu bramy wjechaliśmy do środka. Zostawiliśmy pojazdy na podjeździe i weszliśmy do środka.
- Tato! Zejdź na chwilę do hallu! - krzyknęłam.
- Już idę! - usłyszałam głos po kilku chwilach.
Długo nie trzeba było czekać i na końcu schodów pojawił się wysoki, fioletowowłosy mężczyzna w czarnej marynarce i czarno żołtych spodniach.
- Tato. Poznaj mojego narzeczonego, Adriena, i brata, Henri'ego - powiedziałam wskazując chłopaków.
- Oh. Miło mi was poznać - mówił - Nie wiedziałem, że jeszcze żyjesz. Po śmierci Alexis przepadłeś jak kamień w wodę - zwrócił się do Henri'ego.
- A widzi pan...
- Mów do mnie tato - wtrącił Jagged.
- ... widzisz tato, jednak żyję i mam się dobrze - dokończył Henri.
- Jak się okazało przez cały czas mieszkał u mojej, jak wszyscy sądzili, martwej siostry, Élisabeth - wyjaśnił Adrien.
- O proszę. Hmm... z racji tego, że jest już po osiemnastej, przenocujecie tutaj, ok? - zaproponował Jagged.
- Z miłą chęcią - powiedział Henri.
- Z przyjemnością - dodał Adi.
Pierwsza część maratoniku!
Planuje jakieś 5-7 części, ale nie wiem jak to wyjdzie 😂Na razie żegnam
CZYTASZ
Córka piosenkarza [Miraculous] ✔
Fanfictionto jest stare, ma pełno nielogicznych sytuacji, zdarzają się pojebane rzeczy, które nie mają prawa bytu w realnym świecie, czasami występują literówki. Nie przyznaje się do tego gówna. Jako wytłumaczenie, miałam 13 lat (chyba) jak to pisałam. ~~~~~~...