Rozdział 14

3.8K 198 25
                                    

Lily ociężałym krokiem ruszyła w stronę gabinetu nauczyciela transmutacji i zapukała kilkakrotnie. Była przybita swoją słabością.

​- Proszę – usłyszała zza drzwi. Pchnęła je z taką trudnością jakby ważyły co najmniej kilka ton. Siwobrody staruszek siedział za biurkiem i wpatrywał się w nią zza swoich okularów połówek. – Usiądź proszę. Co cię do mnie sprowadza Lily?

​- On mnie pokonał profesorze.

​- Co masz na myśli?

​- Nie mogę go wydać. To by mnie zbyt dużo kosztowało.

​- Rozumiem. Czyżby uczucie zwyciężyło? – Przymknęła oczy. Możliwe. Tylko jakie?

​- Nie wiem, ale raczej to nie jest miłość. Wiedziałabym wtedy.

​- Och moja droga. Miłość nigdy nie jest pewna. Może powstać z niczego i wyewoluować do postaci wręcz niezniszczalnej. Nawet ja jej nie rozumiem – powiedział i zachichotał. Jej jednak nie było do śmiechu. Czy to możliwe, że go pokochała? Tak prawdziwie? Wiele razy mówi się, że się kogoś kocha, ale najczęściej nie jest to do końca szczere. Mówi się tak często ze zwykłej fascynacji. Westchnęła głęboko. – Nie będę cię tym męczył Lily. Człowiek tym różni się od zwierząt, że dokonuje własnych wyborów. Pozbawienie go tej możliwości byłoby więc zamachem na jego ludzką stronę, a do tego nie mogę dopuścić. Zapamiętaj Lily. Nikt nie zasługuje na odczłowieczenie. To byłaby najgorsza z możliwych kar.

​​​​​><

​Lily cały czas zamyślona, przemierzała korytarz, wpatrując się w ziemię.

Najgorsza z możliwych kar...

Tom zafundował ją sobie dobrowolnie.
​Tylko ktoś głupi sam zniszczyłby sobie życie.
​Tom jednak głupi nie był. Jak na swój wiek, był wręcz nieprzeciętnie inteligentny.

Dlaczego więc tak się zachowywał?

Dlaczego nie rozumiał, że to tylko go zniszczy?

Dlaczego...?

Westchnęła i pokręciła głową. Ona sama też była niegłupia i potrafiła odpowiedzieć sobie na te pytania.

Tomem nigdy w pełni nie kierowała rządza władzy.

Objęło go w posiadanie uczucie znacznie mocniejsze. Zniewalające. Takie, które trzyma ofiarę w swoich sidłach do końca jej marnego życia.

Strach.

Strach potrafił pokonać miłość. Nie ważne było to co mówił Dumbledore. Miłość nie jest najpotężniejsza i nigdy nie była.

Potężni są tylko ludzie, którzy w nią wierzą. Nie ulegają, a ich życia są wspaniałe i godne pozazdroszczenia.

Tom taki nie był. Każda jego komórka była wypełniona przerażeniem. Emanował nim. Rozsiewał je dookoła, a bał się rzeczy, których boi się każdy.

Odrzucenia i śmierci.

Dlatego był zdystansowany i chłodny. On po prostu nie chciał się przywiązywać. Nie chciał by ktokolwiek mógł go zranić.

Stworzył horcruxy, ponieważ śmierć go przerażała, a jednocześnie pociągała. Nie chciał umierać, ale zabijał. Pozbawiał życia innych by samemu sobie je zagwarantować.

Uważał to za oczywiste. Nie chciał cierpieć, a jego ofiary nie cierpiały.

Przynajmniej w jego odczuciu.

Istniały tylko po to by mu pomóc. Nie były ludźmi.

Były tylko bezkształtną masą, gotową poświęcić się dla większego dobra.

​​​​​><

​Lily usiadła w ławce niedaleko niego i oparła głowę na dłoniach.

Długo nie rozmawiali i przez to oboje cierpieli. Odczuwali swój brak, mimo, że on był wybrakowany, a ona rozdarta.

Kate na szczęście nie powiedziała nikomu o tym co zobaczyła. Lily była jej za to dozgonnie wdzięczna.

Pierwsze kwiaty zaczęły rozkwitać na błoniach, a Wielka Kałamarnica rozkruszyła lód na jeziorze.

Po, jak zwykle dramatycznie nudnej Obronie Przed Czarną Magią, Lily wstała i w ślimaczym tempie zaczęła zbierać wszystkie swoje książki.
​Profesor Smith uczył ich już sześć lat, a w sumie, gdyby nie SUM-y, do, których musieli przygotować się sami, to nic by nie umieli.
​Miał ze sto lat i ledwo trzymał się na nogach. Ręka tak mu się trzęsła przy wykonywaniu zaklęć, że raz o mało co nie wysadził klasy w powietrze. Gdyby nie Tom to wszystko skończyłoby się dramatycznie.

Więźniowie Przeszłości | Tom Riddle [UKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz