Było lato. Ciepłe, słoneczne lato. Dwie przyjaciółki bawiły się w poszukiwaczy skarbów w ogrodzie.
- Max, wymyśliłam coś zajebistego!
- No mów.
- Co by było, gdybyśmy były odkrywcami, tylko poza ogrodem?
- W sensie... tam?
- Tam.
- Dobra idziemy!
- Wyluzuj, trzeba ze sobą coś wziąć.
- Na przykład?
- Słodycze.
- Dobra, chodźmy coś zwędzić z kuchni.
I tak właśnie podstępem Max zagadała William'a, a Chloe ukradkiem wcisnęła w kieszeń dwie czekolady, krakersy i ciastka. Mrugnęła i obie szybko pobiegły do pokoju. Spakowały wszystko w torbę, wraz ze swoimi przyrządami "małego odkrywcy".
- Tylko teraz jak wyjść?
- Przez okno da radę?
- Jesteś genialna, Max.
Obie zwinnie wyszły przez wcześniej wspomnienie okno i po kilku sekundach były już poza posesją Chloe. Szły kilka minut, aż w końcu doszły tam. Pod latarnię morską w Arcadia Bay. Kilka miesięcy temu na wspólnym spacerze zakochały się w tym miejscu. Postanowiły zrobić tam po sobie małe pamiątki. Na jednym z drzew wygrawerowały swoje inicjały i otoczyły je sercem, natomiast na mapie miasta zaznaczyły swoją kryjówkę znakiem "X". Tuż przed latarnią morską stała ławka. Dla Chloe, jak i dla Maxine było to bardzo ważne miejsce, bo tak naprawdę tu się poznały.
Dziewczynki rozłożyły koc na trawie i zaczęły pałaszować przekąski. Spędziły tam około dwadzieścia minut, bo zaczęło wiać i robić się zimno. Gdy dziewczynki weszły na posesję Chloe podszedł do nich William.
- Widzę, że wróciłyście! - zaśmiał się.
- To wiedziałeś, że wyszłyśmy?
- Trudno było nie słyszeć jak skakałyście po dachu.
- Ale nie jesteś zły?
- Nie, ale na następny raz mi mówicie.
- Dobrze tato.
- Dobra, muszę pojechać po mamę do knajpy, zostawiam was same, nie spalcie domu - ponownie zachichotał.
-Dobrze, dobrze! - rzuciła Chloe dając tacie całusa w policzek. - Papa!
Po wyjściu ojca, dziewczynki postanowiły pobawić się w pokaz mody. Wzięły buty Joyce i chodziły tak po dywanie. Wyglądały naprawdę komicznie. Kiedy ta zabawa się im znudziła, obie walnęły się na kanapie i zaczęły rozmawiać.
- Szczerze, dziwię się, że tata zostawił nam dom. Ja bym nam nie ufała!
- No już nie przesadzaj... Tylko raz, albo te dwa coś zrobiłyśmy!
- Na przykład hodowla much?
- Choćby to. Albo zabawa w masterchef'a i nasza zajebista sałatka.
- Ej, dało się przełknąć!
- To twoje zdanie, mnie brało na wymioty od samego patrzenia.
- To pewnie od musztardy, faktycznie nie wyglądała najlepiej...
- Bardziej obrzydzało mnie to jajko.
- Pierwszy raz smażyłam jajko, nie krytykuj!
- Nie krytykuje! Ja nie zrobiłabym tego lepiej.
- Obie chyba nie mamy zbytnio talentu do gotowania. Nasz gust nie przypada innym.
- Chyba tak...
Tak minęło jakieś czterdzieści minut. Chloe, jak i Max zaczynały się niecierpliwić, kiedy wróci William i Joyce. Po kolejnych pięciu minutach obie usłyszały trzask otwieranych drzwi. Kiedy wybiegły na wprost zobaczyły zapłakaną mamę blondynki.
- M-mamo? Co się stało? - zapytała Chloe trzęsąc się.
- Chloe... tata, on...
- On?
- Nie żyje - powiedziała krótko i cicho.
- C-co? Jak-jak to?
- Jak wracaliśmy to wjechał w nas tir...
Wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę co naprawdę się stało. Stała chwilę osłupiała, z otwartą buzią, a do oczu napłynęły jej łzy. Po długich pięciu sekundach oparła się o framugę drzwi wejściowych i zsunęła się na ziemię, chowając twarz w dłonie. Dziewczyna zaczęła gorzko płakać. Było słychać ją na cały dom.
Max stała w szoku na przeciwko drzwi. Po kilkunastu sekundach otrząsnęła się i powoli podeszła do Chloe, również siadając na podłodze i przytulając przyjaciółkę. Wszystkie trzy rozkleiły się do reszty. Nawet Max, dla której William nie był dla niej nikim z rodziny. Po jakimś czasie podniosły się i doszły do salonu. Usiadły na kanapie. Siedziały w ciszy, grobowej, smutnej i nudnej ciszy. Po około półtora godziny Joyce usłyszała pukanie do drzwi, nie zasnęła na kanapie jako jedyna. Chloe i Max spały przytulone. Smętnie podeszła do drzwi. Zobaczyła tam policjanta.
- Tak? - powiedziała zachrypniętym i łagodnym głosem.
- Dzień dobry. Sierżant Zack Rethloon - powiedział pokazując swoją tabliczkę oraz odznakę - chcemy spisać zeznania, rozumiem, że była pani świadkiem?
- T-tak, byłam...
- Czy była pani spokrewniona z paniem William'em?
- Byłam jego żoną.
- Rozumiem... - burknął sprawdzając jakieś papiery - czy mogłaby pani pojechać teraz z nami na komendę, czy woli pani przeprowadzić rozmowę tutaj?
- Chyba tutaj... mam dwie dziewczynki pod opieką, a sama nie czuję się na siłach...
- Dobrze, więc może usiądziemy?
- Jasne, zapraszam.
Wtedy obudziły się też dziewczynki, ale obie nie chciały wstać. Max tylko chwyciła za uchwyt u dołu kanapy i wysunęła przedłużenie, żeby obie mogły się położyć i odpocząć.
- Chodź Chloe, połóż się - dziewczyna pomogła przyjaciółce się położyć, bo wiedziała, że jest w bardzo złym stanie. Ona tylko chrząknęła coś pod nosem i wykonała polecenie Max. Obie w bezruchu leżały i nasłuchiwały rozmowy Joyce i policjanta.
- A więc, proszę powiedzieć mi jak to dokładnie było.
- Ehhh, no tak, oczywiście. A więc... William przyjechał po mnie do pracy, do knajpki "Two whales". Wsiadłam do auta i na autostradzie, przy skręcie na dzielnicę, na skrzyżowaniu jakiś rozpędzony tir w nas wjechał.
- Pamięta pani jakie światło było na sygnalizacji?
- Tak, wydaje mi się, że zielone dla nas...
- Dobrze, ja jeszcze zobaczę to na kamerach z komunikacji miejskiej. Czy pamięta pani co stało się potem? Jak wyglądał człowiek, który kierował tir'em, co potem zrobił?
- Eee, był to mężczyzna, około pięćdziesiątki. Czarne włosy, trochę grubszy i chyba miedziany zegarek na lewej ręce, a na prawej sznurkowe bransoletki. Wtedy miał szary T-shirt. Po tym jak wjechał w nasze auto chyba wyszedł z samochodu, ale dalej nic nie widziałam.
- Dobrze, rozumiem. A może zachowywał się jakoś specyficznie?
- Wydaje mi się, że jak wychodził ze swojego auta lekko się chwiał, a kiedy w nas wjechał to jakby w nas celował, nie wiem jak to powiedzieć...
- Jasne, rozumiem. Z tego co pani mówi, mógłby być pod wpływem alkoholu lub substancji psychoaktywnych. Dobrze, myślę, że to tyle. Wydaje mi się, że jeszcze się spotkamy w tej sprawie.
- D-dobrze... - mama Chloe oparła głowę o prawą rękę.
- Proszę pamiętać, że wszystko się ułoży. Na początku zawsze jest ciężko, ale będzie lepiej, proszę o tym pamiętać.
- Ta, jasne - odparła trochę ironicznie kobieta.
Dziewczynki słyszały jak policjant żegna się z Joyce i wychodzi. Max widziała, że nie może zostawić teraz przyjaciółki, postanowiła napisać do swojej mamy.
Ja: Mamo, nie przyjeżdżaj dzisiaj po mnie, muszę zostać z Chloe.
Mama: Coś się stało?
Ja: Opowiem ci wszystko w domu, po prostu nie przyjeżdżaj, proszę.
Mama: No dobrze.
W salonie Max i Chloe spędziły cały wieczór. Około dwudziestej ciemnowłosa wstała z kanapy i poszła do kuchni. Grzebała chwilę w lodówce, po szafkach i w końcu wróciła do przyjaciółki oraz jej mamy.
- Przyniosłam coś do przegryzienia - powiedziała trochę smutno.
- Dziękuje Max - odpowiedziała Joyce - czy mam dzwonić już do twojej mamy, żeby przyjechała?
- Już się tym zajęłam - wtedy Chloe popatrzyła na nią smutno - dzisiaj nocuję tutaj, chcę zostać z Chloe - na te słowa dziewczyna lekko się uśmiechnęła i zaczęła jeść czekoladę, banany i tosty uszykowane przez przyjaciółkę. Gdzieś o dwudziestej drugiej wszystkie trzy poszły już się położyć. Dziewczynki położyły się na łóżku.
- Będzie dobrze, Chloe.
- Jak ma być? Ja już go nigdy nie zobaczę...
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale naprawdę będzie lepiej, będę przy tobie.
- Dzięki, ale to nie to samo.
- Chloe...
- Max, nie masz bladego pojęcia co ja czuje! To był mój ojciec! On mnie po prostu zostawił! Pojechał i zostawił! I już nigdy nie wróci!
- Chloe! - przyjaciółka uderzyła ją w ramię - wiesz, że to nie moja wina, a zachowujesz się właśnie tak! Tak, nie wiem co czujesz, ale przecież William też był dla mnie jak rodzina. Zrozum, że chcę ci jakoś pomóc, ale nie uda się mi to jak będziesz się zapierać nogami i rękami...
- Max... ja... przepraszam... Po prostu to wszytko jakoś we mnie wybuchło... - nagle dziewczyna rozpłakała się - nie wierzę, że już go nie zobaczę!
- Ciii, Chloe... będzie dobrze - dziewczyna przytuliła przyjaciółkę.
Po około pół godziny obie zasnęły, były wykończone dzisiejszym dniem. Obie nie wiedziały, jak to wszytko się potoczy. Rano jeszcze bawiły się w najlepsze, zamieniły się w odkrywców, robiły co chciały, śmiały się, cieszyły... A potem ich świat zrobił się szary, smutny. Chloe straciła tatę. Joyce męża.
Na następny dzień, około piętnastej po Max przyjechała jej mama. Nie chciała wchodzić, bo wiedziała, że zasiedzi się popijając herbatę u Joyce. Nic w tym dziwnego, kobieta robiła naprawdę dobre napoje.
Mama: Maxine, wychodź już powoli, stoję przed domem Chloe.
Ja: Dobrze, za 5 min będę.
Max poszła do pokoju Chloe, wzięła swoje rzeczy, a następnie powędrowała do kuchni, w której siedziały Joyce i jej córka.
- Muszę już iść, mama czeka - powiedziała spokojnie.
- Może wejdzie się czegoś napić? - Joyce uśmiechnęła się lekko.
- Chyba nie dzisiaj, ma sporo pracy w domu...
- Dobrze, pozdrów ją od nas!
- Jasne - dziewczynka popatrzyła na Chloe, podeszła do niej. Obie doskonale widziały co chce zrobić druga. Po dwóch sekundach mocno się przytuliły. Po policzkach Chloe spłynęło kilka łez.
- Trzymaj się, misia - Max otarła łzy ze swojej, jak i z jej twarzy.
- Postaram się - odpowiedziała smutno.
Maxine jeszcze raz pożegnała się z oboma kobietami i wyszła z domu. Wsiadała do samochodu bez słowa.
- Jak było? - zapytała mama Max.
- Źle.
- Pokłóciłyście się?
- My się nie kłócimy, poza tym to nie byłoby tak złe jak to co się stało.
- No co się stało?
- Tata Chloe nie żyje - powiedziała bez emocji, próbując nie pokazywać swojego smutku.
- Co?! William...? Jak?!
- Bo... - dziewczynka zaczęła pochlipywać - jak wujek pojechał po ciocię do kawiarni, to jak wracali to jakiś pieprzony tir w nich wjechał.
- O boże... Co one muszą przeżywać...?
- Obie są załamane...
- Domyślam się.
- Mamo...?
- Tak?
- Jedźmy do domu.
***
Dzień pogrzebu William'a. Pogoda totalnie nie pasowała, było słonecznie, ciepło i kolorowo. Na cmentarzu w Arcadia Bay każdy ubrany był na czarno i ponuro. Wyglądało to bardzo smutno. Rodziny powinny w tym czasie jeździć na wycieczki, kąpać się w morzu, cieszyć się obecnością bliskich.
- ... Wszyscy zapamiętamy William'a Price - tymi słowami kapłan zakończył pożegnanie.
Chloe i Joyce stały smutne, ze spuszczonymi głowami, wpatrzone w trumnę, wpuszczaną pod ziemię.
- Max, pozwól na chwilę - zawołał ją jej ojciec.
- Tak, tato?
- Mam dla ciebie smutną wiadomość...
- Co się dzieje?
- Musimy jutro wyjechać do Seattle. Przepraszam, że mówię ci to dopiero teraz, ale jakoś nie było czasu.
- Co?! Ale jak?! Nie mogę teraz zostawić Chloe!
- Przepraszam Maxine. Idź powiedzieć to Chloe.
- A mamy jeszcze dzisiaj czas dla siebie? Żeby na przykład się pożegnać?
- Niestety... Tylko do końca pogrzebu, potem musimy się pakować.
- No dobrze pójdę powiedzieć Chloe...
Dziewczynka smutno podeszła do przyjaciółki. W oczach miała łzy.
- Chloe? - powiedziała już z mokrymi policzkami.
- Max? Co-co się stało?
- Chloe, ja przepraszam!
- Ale... Za co?
- Tata przed chwilą mi powiedział, że musimy jutro wyjechać do Seattle. Chyba znalazł tam pracę. Przepraszam...
- T-to nie twoja wina... - powiedziała smutno.
Nagle obie rzuciły się na siebie mocno się przytulając.
- Będę cholernie tęsknić!
- Ja też...
- Chloe, ja... ja naprawdę nie chcę cię zostawiać... ja...
- Ciii, wiem, rozumiem cię. Ja też nie chcę, ale chyba już nic z tym nie zrobimy...
***
Razem z Joyce, Chloe wróciła do domu. Dziewczyna z rozpaczą w oczach poszła do swojego pokoju. Gdy przekroczyła próg, na swoim łóżku zobaczyła kopertę. Usiadła na materacu i ostrożnie otworzyła pakunek. Wyciągając zawartość zobaczyła, że był to list.Hej Chloe!
Pewnie czytasz to już, jak nie ma mnie w Arcadia Bay, albo jak właśnie się pakuje, albo jak jestem na lotnisku... Sama nie wiem... Wiem tylko, że w najbliższym czasie się chyba nie spotkamy... Niestety... Ale, hej! Nasza rozłąka nie stoi na przeszkodzie naszej przyjaźni, prawda? Chce tylko żebyś wiedziała, że mimo to wszytko nigdy cię nie zapomnę, że zawsze będę pamiętać o wszystkich naszych uśmiechach, zabawach i przyjemnych chwilach. Chce, żebyś widziała, że będę z tobą, cokolwiek się stanie. Wspomnij mnie czasem. I pamiętaj... jesteś najważniejsza i zawsze będziesz :*
Max <3- Cholera, dlaczego wszyscy mnie zostawiają?! - krzyczała w myślach Chloe.
CZYTASZ
she was my angel // amberprice
FanfictionNie widziała już nadzieji i bezmyślnie, z fajką w ręku snuła się po torach. Słyszała dźwięcznie pociągu, ale nie zmieniała pozycji. Spadała w odchłań dymu nikotynowego i zapominała poprzedni świat. Nagle coś zaczęło ciągnąć ją w stronę światła.