Rozdział 10: Grunt, żebyś była bezpieczna

186 12 0
                                    

   Stojąc przed domem Chloe, opierając się o samochód, Rachel ciężko westchnęła. Popatrzyła na las. On cały czas stał w płomieniach. Ogień wyniszczał wszytko na swej drodze, bez wyjątku.
- Wciąż nie wierzę, że to moja wina... - westchnęła, a po jej policzku spłynęło kilka łez.
- Nie chciałaś tego zrobić, nie przejmuj się - szatynka położyła swoją dłoń na jej ramieniu.
- Jestem morderczynią. Zabiłam tyle zwierząt, roślin... Tylko dlatego, że byłam wściekła.
- Nie wiem co powiedzieć, bo z jednej strony masz racjeę, ale Rachel, to co się stało, to się nie odstanie. Nie cofniesz czasu i nie naprawisz tego. Teraz możesz tylko iść do przodu. Mamy ponad miesiąc dla siebie, czy nie lepiej cieszyć się tym, niż zamulać się zmartwieniami?
- Masz rację, przepraszam. Kiedy jestem zestresowana, nie myślę racjonalnie.
- Skupmy się teraz na sprawie z Wells'em. Trzeba to jakoś wyjaśnić, coś dobrego wymyślić...
- Chloe... Nie chcę kłamać, to może tylko źle się obrócić. Powiedzmy prawdę. Nie całą, bo chyba dyrektorka nie będzie interesowało, że okazało się, że moja matka, no wiesz... Uważasz, że powinnyśmy powiedzieć o Damon'ie?
- Mam mieszane uczucia. Znam go, nawet za dobrze. Wiem, że jest niebezpieczny. Nie jestem pewna, czy nic ci nie zrobi, jak się dowie, że nakablowałyśmy. Poczekajmy jeszcze. Dzisiaj wezmę ze złomowiska pistolet, żeby napewno nic nam nie groziło. Poza tym, Frank go zna. Kolegują się. Może przemówi mu trochę do rozumu i się odczepi. Napewno spróbuję. Grunt, żebyś była bezpieczna.
- Dziękuję, kocham cię, Chloe - powiedziała, wtulając się w jej ramię.
- Wiem, ja ciebie też, śliczna - rzuciła, wsuwając jeden kosmyk włosów, za jej ucho.
Wtedy pod dom szatynki podjechali rodzice Rachel. Próg drzwi przekroczyła też Joyce, otwierając samochód.
- Widzimy się w szkole - rzuciła blondynka, dając przyjaciółce całusa w policzek.
Dziewczyna podeszła do czarnego Jeep'a i usiadła na tylnich siedzeniach, krótko witając się z rodzicami i wciąż patrząc na szatynkę, która z grymasem patrzyła na swoją matkę.
- Wsiadaj, Chloe.
- Mhm...
Obie zajęły miejsca. Joyce odpaliła silnik, który lekko zagruchotał. Wcisnęła gaz i zaczęła podążać za autem państwa Amber.
- Widzę, że jednak wróciłaś na noc - zaczęła.
- Ta. Rachel chciała.
- Nie dziwię się, dowiedzieć się tak paskudnej informacji w jeden wieczór, to musi być dla niej trudne...
- I jest. Próbuję ją jakoś podtrzymać, chyba mi się udaje.
- Pani Amber jest ci bardzo wdzięczna, że zajmujesz się jej córką. Rachel jest przy tobie szczęśliwa.
- A ja przy niej. Tworzymy dobrą drużynę.
- Jak długo się znacie?
- Trzy, cztery dni.
- To bardzo krótko. Chodzicie przecież razem do szkoły.
- Tak, ale nie rozmawiałyśmy. Ona zawsze była w gronie popularnych uczniów, a ja lekko mówiąc, odstawałam.
- I co, tak nagle się zmieniło?
- Poznałyśmy się dzięki jednej sytuacji, uratowała mi wtedy tyłek.
- Rozumiem, że nie powiesz mi jaka to była sytuacja?
- Dobrze rozumiesz.
- Czuję, że oddaliłyśmy się od siebie, Chloe.
- Możesz sobie podziękować. Wczoraj ci to wyjaśniłam.
- Wiem, kochanie. Wiem, że jest ci ciężko, mi też jest. Wiem, że powinnam bardziej zająć się tobą, niż sobą, ale nie umiałam... Przepraszam...
- No jasne, wolałaś szlajać się z Madsen'em.
- Znam go od - -
- Chuj mnie obchodzi ile go znasz! Poświęcasz mu więcej uwagi niż mi w całym moim życiu! Wybrałaś jego, zajął moje miejsce!
- On nie zajął twojego miejsca. Jak możesz w ogóle tak mówić?
- Od jakiś ośmiu miesięcy nie ma cię w domu, bo pracujesz, a potem wychodzisz. Nie widziałam cię osiem miesięcy! To chyba coś znaczy!
- Chloe, zrozum - -
- Tak, jasne. Rozumiem. "Tobie też jest ciężko".
- Dobrze, a odbiegając od tego tematu, bo wyniknie z tego jeszcze większa kłótnia... Wróćmy do Rachel, hm?
- Jeśli tak bardzo ci zależy...
- Jest dla ciebie ważna, co?
- Cholernie.
- Czujesz coś do niej?
- To znaczy?
- Nie udawaj, że nie rozumiesz.
- Co cię to tak nagle interesuje?
- Bo widzę jak na nią patrzysz.
- To moja przyjaciółka.
- Ja tam wiem swoje.
- Geez, to po co się pytasz, skoro i tak masz własne zdanie...
- Chciałam zobaczyć jak zareagujesz.
- Pff.
- Ale nie przejmuj się, ona też cię lubi.
- Mamo, czy ty możesz z łaski swojej przestać wpieprzać się w moje relacje z Rachel?! My umiemy mówić, nie musisz mnie przekonywać, co do tego, co do siebie czujemy, okej?!
Resztę drogi jechały w ciszy. Chloe oparła czoło o szybę samochodu. Były już niedaleko Blackwell. Mijały drzewa, rosnące na poboczach, które jako nieliczne, nie stały się ofiarami ognia.
- Ciebie też przeraża ten pożar? - rzuciła niespodziewanie Joyce.
- Trochę.
- Ciekawe, dlaczego wybuchł...?
- Ta, ciekawe - odpowiedziała cicho i oschle, lekko się uśmiechając.
Chwilę po tej krótkiej wymianie zdań, wjechały na parking akademii Blackwell, na którym czekała już Rachel wraz z rodzicami. Po zatrzymaniu pojazdu, wyszła z niego Chloe i jej matka, zaczęły zmierzać w kierunku państwa Amber. Szatynka podeszła do przyjaciółki.
- Jeszcze tylko przejdziemy przez to piekło i mamy ponad miesiąc dla siebie. Damy radę - szepnęła i złapała blondynkę za rękę.
   W piątkę poszli w kierunku gabinetu dyrektora. Gdy przekroczyli próg drzwi wejściowych, nie było tam nikogo oprócz Samuel'a, który zmywał podłogi na korytarzach. Na przywitanie kiwnął lekko głową, po czym wrócił do swojej pracy. Przyjaciółki podążały za rodzicami, którzy skręcili w prawo i weszli przez duże, drewniane drzwi do sekretariatu. James zaczął rozmawiać z panią, siedzącą za ladą. Najprawdopodniej tłumaczył jej powód wizyty. Po chwili kobieta wykonała krótki telefon i kiwnęła głową, przytakując. Pan Amber machnął ręką, pokazując, iż nastolatki mają wejść do gabinetu. Na drzwiach widniała tabliczka "Principal R.Wells". Ojciec Rachel pociągnął za mosiężną klamkę, po czym wszyscy weszli do pomieszczenia.
   Za ciężkim, drewnianym biurkiem siedział znienawidzony przez Chloe dyrektorek. Na blacie umieszczony był też duży komputer stacjonarny, klawiatura do niego, orzeł z brązu i masa papierów. Przed sobą miał dwie teczki, podpisane "Chloe Elizabeth Price" oraz "Rachel Dawn Amber". Na przeciwko drewnianego przedmiotu stały dwa, tanio wyglądające krzesła. Całe ściany były oblegane półkami, na których poukładane były książki i segregatory. Za wielkim fotelem dyrektora zamontowane było ogromne okno, które przez szpary w roletach wpuszczało poranne promienie słońca. Po prawej od okna stała wielka szafa, w której znajdowały się teczki wszystkich uczniów Blackwell.
   Wells siedział z chłodnym wyrazem twarzy i spoglądał na dwie nastolatki. Obie usiadły na C osobnych krzesłach, a ich rodzice stanęły za nimi.
- Chloe, Rachel, musimy wyjaśnić pewne kwestie - zaczął.

she was my angel // amberpriceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz