Rozdział 8: Ty moim światem byłaś od samego początku

223 16 1
                                    

Wyszły z hukiem drzwi. Powoli, zataczając się, kierowały się do domu Chloe. Drogę oświetlały im lampy, poumieszczane po obu stronach szosy. Całokształt wyglądał trochę strasznie, ale poniekąd romantycznie. Oprócz nich nie było tam nikogo, mimo, że nie było jeszcze zupełnie ciemno. Co jakiś czas spoglądały na drugą zalotnie, lekko się uśmiechając. Kiedy słońce prawie schowało się za horyzont, klimat stał się trochę niepokojący. Co jakiś czas w krzakach słychać było nocne zwierzęta. Rachel chwyciła przyjaciółkę za rękę.
- Boję się.
- Czego?
- Ciemności - odpowiedziała rozglądając się na wszystkie strony.
Nagle Chloe zatrzymała się, jej towarzyszka zrobiła to samo.
- Zamknij oczy - powiedziała szatynka.
- Po co?
- Zaraz się dowiesz. Zamknij oczy - powtórzyła.
Ta posłuchała dziewczyny, a jej powieki zakryły błękitne tęczówki. Tak czekała kilka sekund. Nagle poczuła ciepły oddech przyjaciółki na wargach, jednak nie nacieszyła się tym uczuciem za długo, bo natychmiastowo Chloe pocałowała ją delikatnie. Blondynka położyła jej ręce na ramiona, a druga, swoje dłonie umieściła na jej talii.
- I co? Już się nie boisz?
- Już chyba nie.
- To dobrze.
Dziewczyna ponownie wpiła się w usta Rachel. Nagle chwyciła ją za pas, podniosła i obróciła się kilka razy. Ta oplotła ją nogami i tak trwały w pocałunku dobre kilka minut. Z zaskoczenia Chloe załapała przyjaciółkę za tyłek, zadziornie się uśmiechając. Ta tylko pogłębiła pocałunek i lekko mruknęła jej w usta. Po czasie tych wszystkich uczuć, słońce zdążyło całkowicie zajść.
   Kiedy przyjaciółki oderwały się od siebie i znów mogły popatrzeć sobie w oczy, Chloe trochę nieśmiało się uśmiechnęła.
- R-Rachel... Ja chyba muszę ci coś powiedzieć... - popatrzyła smutno na splecione ręce.
- Tak? - rzekła delikatnie.
- Kocham cię, Rachel.
Na te słowa, dziewczyna serdecznie się zaśmiała.
- Ja ciebie też, Price.
Po tych słowach, zerwał się wiatr. Delikatny, ciepły i przyjemny. Kierował się tylko w ich stronę. Wyglądało to, jak dwa węże, pełznące w stronę przyjaciółek z prędkością światła. Kiedy znalazły się koło dziewczyn, zaczęły wirować wokół nich, unosząc w górę ich włosy. Bezwiednie, zbliżyły się do siebie mocniej chwytając się za ręce. Rachel oparła swoją głowę, o czoło drugiej.
- Cholera, co to było?! - rzuciła Chloe, spoglądając na smugi powietrza, odpływające od nich.
- Może... Znak?
W odpowiedzi, blondynka dostała krótki pocałunek.
- Idźmy już.
Szatynka szła z uśmiechem na ustach. Nareszcie powiedziała Rachel co naprawdę do niej czuje, mimo wszystko podświadomie wiedziała, że blondynka domyśliła się już wcześniej, trudno byłoby nie. Liczne pocałunki wystarczyły, aby Chloe zakochała się w tej dziewczynie na zabój. W tamtym momencie trzymała jej rękę tak mocno, jakby ta, zaraz miała ją zostawić. Jednak te myśli nie przechodzimy jej nawet przez głowę. Przed oczami miała tylko obraz tej ślicznej blondynki, śmiejącej się. Ten uśmiech chciałaby widzieć codziennie, budząc się. Tylko czy uśmiech wystarczyłby jej? Czy nie brakowałoby jej, tych błękitnych, hipnotyzujących oczu, w których, chwilami tli się obraz, jakiego w słowach nie da się przedstawić? Czy nie brakowałoby, tego delikatnego, ale przyjemnego zapachu, jaki stał się jej ulubionym, od czasu, kiedy pierwszy raz go poczuła? Albo tych złotych, miękkich jak jedwab, włosów, które, przy każdym pocałunku muskają jej policzki, a powietrze unosi je, niczym wzburzony ocen? Poszczególne elementy, owszem, mają coś w sobie, jednak gdy się je połączy, każde ułoży w dobre miejsce, powstaje narkotyk, w postaci ludzkiej. Od Rachel, najzwyczajniej można było się uzależnić. Zaciągnąć się tym zapachem, wlepić wzrok w jej głębokie oczy, a na ustach złożyć namiętny pocałunek. Mimo wszystko, najbardziej przyciągało jej serce, jej charakter. Niepozorny, na pierwszy rzut oka, zwyczajny. Natomiast, po pierwszych minutach, każdy przyrzekłby, iż ta dziewczyna, pełna jest tajemnic. Jest jak kopalnia miłości, do której, nie każdy dostanie właściwy klucz. Ona nie była chodzącym ideałem, nawet w połowie, ale jej wady, z łatwością dało się przeistoczyć w zalety. Wtedy na pierwszy plan wychodziło to wewnętrze piękno, które zaszczyciło Chloe swoją obecnością w tak krótkim czasie.
- Wiesz, czasem się zastanawiam... Jakim cudem aż tak szybko, zdążyłam się zakochać - zaczęła trochę nieśmiało blondynka.
- Wiesz, wydaje mi się, że tak miało być - rzuciła z przekonaniem szatynka.
- To jest w jakimś stopniu przerażajace, ale głównie niesamowite... Przez trzy dni, stałaś się dla mnie światem, całym światem.
- Tu cię mam!
- To znaczy?
- Ty moim światem byłaś od samego początku. Od razu kiedy uratowałaś mi tyłek na złomowisku, miałam ochotę posmakować tych ust, ale chyba trochę zabrakło mi odwagi...
- A szkoda... Obie mogłybyśmy się tym rozkoszować od początku.
- Ja tam niczego nie żałuję... To znaczy nie mówię, że nie chciałam cię wcześniej pocałować, ale myślę, że to nadrobimy.
- Nie wykluczone. Nie pozwoliłabym tego nie nadrobić.
- Cholera, jak ja się cieszę, że czujemy to samo.
- Dlaczego?
- Bo gdybyś tego nie czuła, wciąż miałbym niedosyt miłości. Pamiętam jak robiło mi się gorąco, przy jakimkolwiek najmniejszym dotyku, albo miłym słowie. Ale wiesz... Teraz wciąż mam tylko niedosyt tych twoich ust. Uzależniam się od ciebie, dziewczyno.
- Tylko uważaj, bo jeszcze się na mnie rzucisz! - zaśmiała się blondynka.
- To ty uważaj, bo jak się rzucę, to pożrę w całości.
- Groźnie. Nie mówię, że ja nie mam ochoty znowu cię pocałować. To jest jeden z lepszych momentów w moim życiu. Wszytko co złe odpływa, i zostajemy tylko my. Zajebiste uczucie.
- Dokładnie. Tym bardziej, że ani razu nie zawiodłam się na tobie w kwestii czułości - powiedziała zadziornie Chloe.
- Po prostu za bardzo mnie kochasz.
- Nie powiedziałbym.
- Że co?!
- Najzwyczajniej lubię cię denerwować, słodko wyglądasz, jak się denerwujesz. I tak, masz rację, po prostu cię kocham.
- Czasem naprawdę potrafisz być nie do zniesienia - powiedziała ironicznie.
- Ale ty też mnie kochasz, nieprawdaż?
- Trudno byłoby nie.
Po tych słowach, Rachel chciała wbiec na przyjaciółkę, jednak ta się odsunęła i uśmiechnęła zadziornie.
- To było do przewidzenia - parsknęła Chloe.
- Potrafisz być jedzą - rzuciła sarkastycznie.
- Ale mimo wszytko mnie kochasz.
- Nigdy nie powiem, że tak nie jest. Obiecuję.
- Miło to słyszeć. Ten świat odebrał mi już trzy najważniejsze osoby, mam nadzieję, że nie zrobi tego też z tobą.
- Zostanę. Na zawsze. Co by się miało stać. Ale Chloe... Nikt nie opuścił cię z wyboru. Nikt nie chciał odchodzić, nie możesz winić swojego ojca i tej, no...
- Max - powiedziała bez uczuć szatynka.
- Max - powtórzyła Rachel - ona nie chciała cie opuścić, jestem tego pewna. Kiedyś wróci. Czy chce, czy nie, wróci.
- Dlaczego ty jesteś aż tak mądra?
- Wiem dużo o życiu.
- Ostrzegam, że z każdym wypowiedzianym słowem, pragnę tych twoich warg jeszcze bardziej.
- U ciebie w domu to nadrobimy, o to się nie martw. Twoja mama nic sobie nie pomyśli? - powiedziała unosząc brwi.
- Chuj mnie to obchodzi. Jak będzie głośno na cały dom, to jej problem. Chcę miło spędzić z tobą czas.
- Miło, powiadasz...
- Nie kuś mnie aż tak!
- Uwielbiam to robić.
- Widzę właśnie - dziewczyna rozejrzała się wokoło - jesteśmy.
- O, myślałam, że to dalej.
- Szczerze, ja też. Teraz chodź, pokażę ci wejście ninja.
- Ninja?
- Przez okno, no... Zero kreatywności! - zaśmiała się ironicznie Chloe.
- Dobrze, wybacz mi o wielki Kunk Fu!
- Powiedzmy, że zaraz mi to wynagrodzisz.
- Zgoda.
I tak, niezauważone w świetle nocy, prześlizgnęły się przez płot, potem weszły na dach, następne przez okno. W pokoju szatynki, Rachel walnęła swoją torbę obok łóżka przyjaciółki.
- Przytulnie, poniekąd.
- Też tak uważam. Rozgość się.
Na zegarku blondynki była dwudziesta pierwsza godzina. Dość wcześnie, co widocznie ucieszyło nastolatki.
Rachel siedziała a łóżku Chloe i bawiła się włosami. Ta natomiast zasiadła przy biurku i widocznie mocno się czymś niecierpliwiła.
- Chodź tu, idiotko - rzuciła w końcu blondynka.
- Co?
- Widzę przecież, że zaraz nie wytrzymasz.
- Nie mam pojęcia o co ci chodzi - odpowiedziała ironicznie.
- Czyżby?
- Dobra, masz mnie. Nie umiem udawać.
- To na co czekasz?
W mgnieniu oka dziewczyna pojawiła się przy Rachel, opierając się na jej ramionach tak, że złotowłosa walnęła plecami o materac. Trzymając przyjaciółkę, jedną ręką za szyję, a drugą za talię, powili zmniejszała odległość między ich wargami. W końcu obie pogrążyły się w namiętnym pocałunku. Blondynka co jakiś czas mruczała towarzyszce coś w usta. Jeszcze bardziej podniecało to szatynkę, która coraz mocniej pogłębiała pocałunek. Trwały tak kilkadziesiąt sekund, jednak po tym czasie, szatynka przeszła z pocałunkami na policzek dziewczyny, później na żuchwę, szyję i obojczyk. Zadziornie bawiła się jej kołnierzem od bluzki, nie zaprzestając w pocałunkach, które znów skupiły się głównie na jej wargach. Co jakiś czas, Rachel przygryzała dolną wargę towarzyszki, co jeszcze bardziej pociągało drugą. W końcu, Chloe pociągnęła przyjaciółkę za koszulkę, tak żeby ta usiadła. Na chwilę oderwała się od niej.
- Wiesz, ewidentne ta bluzka ci nie pasuje.
- Mówisz? Ja całkiem ją lubię - rzekła złotowłosa, łapiąc o co naprawdę chodziło drugiej.
Nie musiała długo czekać na odpowiedź, bez namysłu, szatynka chwyciła za dwa miejsca u dołu ubrania i zwinnie szarpnęła je ku górze. Blondynka nie protestowała nawet w najmniejszym stopniu. W odpowiedzi na poprzedni gest, zadziornie się uśmiechnęła.
- Wolę cię w tej wersji - rzuciła szybko Chloe, ponownie wpijając się w jej usta.
Teraz położyła swoją dłoń na jej brzuchu, poprzez co, przez Rachel przeszedł dreszcz, rozchodzący się od miejsca dotyku. Szatynka powolnymi ruchami, jeździła swoimi palcami po całym jej dekolcie i ramionach. Rysowała na nich niewidzialne wzory, wciąż składając pocałunki na ustach przyjaciółki.
Ich czułości nie miały końca. Obie miały gdzieś, że ktoś je zobaczy, coś złego pomyśli. Cały zewnętrzny świat, zastępowała jej dziewczyna naprzeciwko. Nie widziały nic ważniejszego niż ta osoba. Wspierały się nawzajem. Rachel była stróżem szatynki. Tchnęła w nią nowe życie, którym w tamtym momencie tętniła. Nie bała się już wygarnąć matce w twarz swoich uczuć, ponieważ wiedziała, że blondynka z nią zostanie. W każdej sytuacji zostawała z przynajmniej jedna osoba u boku i była tego pewna w stu procentach. Ta myśl podnosiła ją na duchu w każdej gorszej sytuacji. Nie pozostawała dłużna przyjaciółce. Mogła wtedy zrobić dla niej niemalże wszystko, byle by znów zobaczyć jej szczery uśmiech, poczuć smak jej malinowych ust, czy najzwyczajniej zamknąć ją w żelaznym uścisku i już nie puszczać. Nigdy.

she was my angel // amberpriceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz