Rozdział 20: Jest dla mnie jak anioł stróż

157 13 0
                                    

Przyjaciółki podeszły bliżej. Słysząc kroki, mężczyźni odwrócili wzrok, kierując go na nastolatki.
- Proszę, proszę... - zaśmiał się złowieszczo Merrick - nasze dwie buntowniczki.
- Chcemy tylko pogadać i wyjaśnić pewne sprawy, nie graj w te swoje gierki - burknęła Chloe.
- Słuchaj, dzieciaku. Obie działacie mi na nerwy, więc uważaj na słowa.
- Nie, to ty posłuchaj. Ani ja, ani Rachel nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego. Sprawa skończona? - wzburzyła się szatynka.
- Nie - krzyknął, łapiąc Chloe za nadgarstek.
- Nie dotykaj jej, skurwielu - blondynka popchnęła go w taki sposób, że ten prawie upadł.
- Myślisz, że jak ubierzesz się inaczej niż zwykle, powiesz kilka przekleństw, to wszytko ci wolno? Może jeszcze zacznij się bronić, że masz tatusia DA? - zaśmiał się z sarkazmem.
- Mój ojciec to oszust, jeszcze gorszy od ciebie - posmutniała.
- Chociaż w jednej rzeczy się zgadzamy.
- Dobra, Damon. Stop, czego ty tak naprawdę od nas chcesz, bo niby przyszłyśmy pogadać, ale w sumie chcemy tylko żebyś się od nas odpierdolił.
- Taki spokój kosztuje, dzieciaku.
- Jeszcze czego? Chyba na łeb upadłeś, mam ci jeszcze płacić? Jebnij się kilka razy! - parsknęła szatynka.
- Mówiłem coś o słowach?!
- Nie będziesz mi rozkazał - zbliżyła się do jego twarzy z groźną mimiką.
- Dobrze, jeśli tak się chcesz bawić, proszę bardzo. To na twoje życzenie.
Nagle mężczyzna wyjął nóż. Pokaźnej wielkości i widocznie naostrzony. Przyłożył go do policzka Chloe, ta nie mogła się ruszyć, zastygła.
- Damon! - krzyknął Frank - zostaw ją do cholery.
Ten tylko uśmiechnął się złowieszczo i przejechał końcem ostrza po kości policzkowej dziewczyny. Zrobił to na tyle mocno, że na jej twarzy powstała mała rana.
- Zostaw ją, psychopato! - krzyknęła Rachel, podchodząc bliżej.
Merrick zaśmiał się parszywie. Nie minęło kilka sekund, a mężczyzna stał za blondynką, obejmując jej szyję. W chwili wyjął z kieszeni małą strzykawkę, wypełnioną przeźroczystym płynem. Podstawił ją do karku złotowłosej. W tamtym momencie przegiął. Chloe bez zastanowienia wyjęła pistolet i celowała w napastnika jej ukochanej. Frank widząc gest nastolatki, zrobił to samo. Dłonie szatynki były mocno zaciśnięte ma rączce spluwy.
- Puść ją, a nic ci się nie stanie - oddech nastolatki przyspieszył.
- Frank - Merrick zwrócił się do kompana.
- Nie, Damon. To za dużo. Jesteś nienormalny, stanowisk zagrożenie. Jestem po stronie Chloe.
- Chyba sobie jaja robisz...
- Mówię serio. Puść ją.
- Bo co mi zrobisz? Strzelisz?
- Żebyś wiedział.
- Dobrze - mężczyzna puścił szyję Rachel, jednak dziewczyna była na tyle wystraszona, że zdążył jeszcze wstrzyknąć jej narkotyk w kark. Powieki blondynki stały się ciężkie i po chwili upadła na ziemię.
- Rachel! - wykrzyczała Chloe. Czuła jak do jej oczu napływają łzy - ty jebany skurwielu! - krzyknęła.
Po jej słowach, rozległ się huk. Szatynka wycelowała w sam środek klatki piersiowej Damon'a. Mężczyzna opadł na ziemię, bardzo zdziwiony. Dotknął swojej rany, po czym zamknął oczy. Blondynka była jeszcze półprzytomna, nie odleciała do reszty.
- Chloe... - wyszeptała tylko.
Nastolatka podbiegła do ukochanej, podnosząc ją delikatnie. Oparła jej głowę o swoje kolana.
- Frank, co on jej zrobił?! - krzyczała przez łzy - proszę, powiedz że jej nie zabił, proszę...
- Nie, miał przy sobie tylko słabe dragi. Chyba.
- Jakie chyba, Frank?! Jakie chyba?! Czy ty nie rozumiesz, że jeśli ona nie żyje, to...
- To...?
- Będzie po mnie. Frank, ja ją kocham, zrób coś, ona nie może umrzeć.
- Narkotyki na każdego wpływają inaczej - -
- Myślisz, że nie wiem, jak działają dragi?! Gadaj co ma robić, a nie jak to działa.
- Okej, okej... Ona za jakieś półtora godziny powinna się obudzić. Maksymalnie do dwóch. A jeśli nie...
- A jeśli nie?! - policzki dziewczyny były całe mokre.
- Jeśli nie obudzi się do trzech godzin, to będzie znaczyło, że... nie żyje.
- Frank, proszę nie... Kurwa!
- Powinnaś ją teraz gdzieś położyć...
- Pójdziesz ze mną?
- A co z tym dupkiem? - wskazał na ciało Damona.
- Wciągnij go gdzieś w krzaki, niech gnije.
- Dobra, ty bierz Rachel, rozumiem, że idziesz do tych ruin z tylu?
- Ta. Dojedź do mnie zaraz.
- Jasne.
Chloe chwyciła ukochaną, jedną ręką za plecy, a drugą w zgięciach kolan. Podniosła ją delikatnie i zalewając się coraz większą ilością łez, udała się do pomieszczenia. Wciąż z przyjaciółką na rękach, usiadła na łóżku. Obejmując ją mocno, zacisnęła zęby. Nie mogła się pogodzić, że najważniejsza osoba w jej życiu, może być martwa. Po chwili dołączył do niej Frank. Widząc dziewczynę w takim stanie, usiadł koło niej i objął ramieniem.
- Boję się o nią. Jest dla mnie najważniejsza.
- Widzę. Ale wyglada na silną, da radę, Price.
- Oby, nie wiem co zrobię jak ona umrze. Jest dla mnie jak anioł stróż. Kocham ją, najbardziej na całym świecie.
- Od kiedy jesteście razem?
- Nie jesteśmy, chyba... Nie wiem.
- Ona w ogóle wie, że ją kochasz? - zaśmiał się, próbując rozluźnić sytuację.
- Koleś, ona też mnie kocha, nie zauważyłeś? - przewróciła oczami szatynka.
- Droczę się tylko, spokojnie.
Rachel leżała przełożona na starym materacu. Z sekundy na sekundę, Chloe coraz bardziej się denerwowała. Chodziła niecierpliwie po ruinach. Jej oczy były już zmęczone ciągłym płaczem, jednak łzy nie przestawały płynąć.
- Chcesz coś zjeść, Chloe? - zapytał widocznie zaniepokojony dealer.
- A co masz? Fasolkę? - odburknęła sarkastycznie - nie dzięki.
- Nie burz się tak.
- Jak ty byś się zachowywał, gdyby cały sens twojego życia, wisiał na włosku?
- No wiesz...
- Nie odpowiadaj.
Minęło już półtora godziny. Dziewczyna była coraz bardziej pogrążona w smutku. Nawet Frank zaczął robić się prawdziwie ponury. W jakimś momencie, Chloe usłyszała jakby ciche westchnienie, lub głośniejszy oddech, jednak wiedziała, że to nie mężczyzna, gdyż cały czas patrzyła na niego. W sekundę znalazła się przy materacu. Klęcząc, ujęła dłoń ukochanej. Była chłodna. Jednak nadzieję przyniósł jej kolejny głębszy oddech przyjaciółki. Szatynka usiadła na krawędzi łóżka, wciąż wlepiając wzrok w złotowłosą. W jednej chwili, dziewczyna powoli otworzyła oczy. Poparzyła tymi głębokimi, błękitnymi źrenicami na Chloe.
- H-hej, to t-ty...?
Do oczu szatynki napłynęły łzy szczęścia. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, rzucając się na przyjaciółkę. Momentalnie wpiła się w jej wargi, podtrzymując jej klatkę piersiową, jak najbliżej jej torsu.
- Ty żyjesz, jeju, już nigdy nie rób takich rzeczy, proszę... - ostatnie słowo wypowiedziała łagodnie. Miała w głoście wielki strach, który jeszcze z niej nie zszedł - tak bardzo cie kocham!
- J-ja ciebie też - wycisnęła z siebie, oddając pocałunek.
   Frank patrzył na nie z niemałym zdziwieniem. Podparł szczękę na dłoni i lekko się uśmiechnął. Nie lubił widzieć na twarzy Chloe smutku, a teraz spogląda na radość.
   Szatynka miała całkowicie mokre policzki. Z jej oczu wciąż lały się łzy. Trzymała przyjaciółkę najbliżej, jak tylko mogła. Czuła, jak jej cała klatka piersiowa przylega do jej brzucha. Czuła, zimno bijące od Rachel. Chwyciła jej dłonie i zamknęła w swoich, ogrzewając je. Dziewczyna nie czuła się zbyt dobrze, wciąż była pod działaniem narkotyku, który uodparniał jej organizm.
- Frank? - zwróciła się do mężczyzny Chloe.
- Hm?
- Kiedy to świństwo z niej zejdzie?
- W przeciągu kilkudziestu minut. Podał jej najsłabsze dragi, jakie miał.
- Dziwne.
- Tak czy siak, nie jest już zagrożeniem.
- I dobrze. Zawsze będzie dla mnie tylko najgorszym psychopatą.
- Moment, moment - wtrąciła Rachel - co się z nim stało?
- Zastrzeliłam go... kilka chwil po tym, jak odpłynęłaś.
- Zabiłaś człowieka...?
- Żal ci go?
- Nie, to znaczy... Nie wiem. Był żywą istotą.
- Rachel, on mógł cię zabić. Mógł. Cię. Zabić.
- Ale jeśli miałby tylko te słabe dragi - -
- Rachel, nie rozumiesz, że nawet jeśli teraz podałby ci coś słabego, to nie czaiłby się tylko, żeby coś ci zrobić? A ja nie pozwolę, aby jakikolwiek niebezpieczny człowiek się koło ciebie kręcił. Nie pozwolę.
- Dobrze, już dobrze. Masz rację. Nie myślę racjonalnie, przepraszam. Jedźmy do ciebie do domu, proszę.
- Podwieźć was? - uśmiechnął się Frank.
- Nie, spoko, damy radę. Zaraz będzie pociąg.
- Ale tu jeździ tylko ciężarowy.
- Ma otwarte wagony.
- Okej, nie wnikam. Narazie, Price! Trzymaj się, Rachel!
- Ej, Frank! - krzyknęła Chloe, kiedy mężczyzna odwrócił się - dziękuję.
   Blondyn już odjechał swoim kamperem, a nastolatki wciąż czekały na pociąg. Nie trwało to za długo, bo w przeciągu siedmiu minut, nadjechał. Jako, że przy złomowisku, zawsze mocno zwalniał, Rachel zdążyła powolnym ruchem wygramolić się do wagonu. Przyjaciółka pomogła jej wstać. Gdy była tam, całkiem wyprostowana, Chloe ujęła jej twarz. Rysowała niewidzialne wzory na jej policzkach i po chwili przyssała się do jej warg.

she was my angel // amberpriceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz