◈Rozdział 4◈

108 10 0
                                    

Genevieve

Powieki ciążyły mi niemiłosiernie, a głowa pulsowała tępym bólem, ale jeszcze raz spróbowałam otworzyć oczy. Skrzywiłam się, kiedy promienie wschodzącego słońca mnie zaślepiły i syknęłam, kiedy ciało zareagowało głębokim, piekącym bólem.

Czułam się, jakbym ostatni miesiąc spędziła na dryfującej łodzi, tak bardzo kręciło mi się w głowie. Ostatnie wspomnienia powoli wracały, a z każdą minutą niechcianych obrazów, robiło mi się coraz zimniej.

Żelazny odór, wypaczone zwierzęta, w których oczach dało się dostrzec jedynie głód, morderczy wojownicy, magia i...

Zwinęłam palce w pięść i wyrównałam ciężki oddech – wdech przez nos, wydech przez usta – aż wróciło czucie we wszystkich kończynach, aż mróz wycofał się, niczym skruszony przeciwnik, aż ściany przestały na mnie napierać.

Usiadłam ostrożnie i rozejrzałam się dookoła. Nie rozpoznawałam nowego otoczenia, wiedziałam jednak, że nie był to mój pokój. Widok w żadnym stopniu nie przypominał także naszej okolicy...

Babcia Teritia.

Zerwałam się na równe nogi, ale w tej samej chwili mięśnie wypełnił ból tak mocny, że wyrwał ze mnie cichy jęk. Upadłam twardo na drewnianą podłogę i objęłam ramionami brzuch. Wszystko... Całe ciało... Bolały mnie ramiona, nadgarstki, kolana i biodra – miejsca, gdzie stykały się kości. Byłam spięta, niezdolna do rozluźnienia mięśni i głodna.

Powstrzymałam szloch i spróbowałam raz jeszcze – wolniej. Stanęłam na nogi, podtrzymując się ramy łóżka, chociaż ręce trzęsły się, jakbym miała co najmniej osiemdziesiąt lat.

Moją uwagę przyciągnął krajobraz za oknem.

Było ciepło i słonecznie, a ktoś zostawił otwarte drzwi balkonowe. Najprawdopodobniej znajdowałam się w niewielkiej wieży, bo w dole, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się równo przycięte żywopłoty, kamienne alejki, z obu stron otoczone zadbanymi kwiatami, czy jasne drewniane ławki. W oddali natomiast majaczył ocean, albo morze...

Więc nie znajdowałam się także w Nowym Jorku, gdzie wciąż panowała sroga zima, a codzienne zamiecie śnieżne utrudniały normalne funkcjonowanie, tylko... No właśnie, gdzie?

Ciężkim krokiem wróciłam do pokoju i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ściany pokrywała jasna farba i złote zdobienia pod sufitem, a z okien zwisały delikatne zasłony rozwiewane przez letni wietrzyk. Na środku pokoju stało ogromne łóżko z baldachimem, a po przeciwnej stronie dwa białe fotele i mały drewniany stoliczek. Przy drzwiach prowadzących najpewniej do łazienki ustawiono szafę i komodę z tego samego materiału.

Zatrzymałam wzrok na odbiciu lustrzanym w tafli pobliskiego zwierciadła. Miałam na sobie pastelowo-różową, tiulową sukienkę z dekoltem typu halter i satynowym wykończeniem, a na nogach baleriny i wyglądałam...

Jak nie ja.

Znowu.

Ale tym razem nie chodziło o ubiór i jego kolor. Miałam wrażenie, jakby moja skóra emanowała nienaturalnym blaskiem. Włosy wyglądały na zdrowsze, a pod oczami nie znalazłam oznak zmęczenia, chociaż byłam wyczerpana.

Przejechałam dłońmi po materiale i zaraz potem poderwałam ręce do góry, obrzucając je zdziwionym spojrzeniem. To uczucie...

Po dłuższej chwili doszłam do wniosku, że wszystko odbierałam inaczej, jakbym doświadczała każdej przemiany w organizmie z osobna. Wiatr, który wciąż wpadał do pokoju rozdmuchując zasłony, przenikał mnie na wskroś. Receptory czuciowe w dłoniach rozkoszowały się każdym rodzajem tekstury, której udało im się zasmakować, a nogi lekko dotykały podłoża.

The Elements. Pierwsza misja (ZAWIESZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz