Stefan przez kilka ciągnących się w nieskończoność chwil stał w miejscu, przed całym tym tłumem i wsluchiwał się w niekończący się natarczywy, z każdą sekundą coraz głośniejszy śmiech. Czy to właśnie zaczęły spełniać się jego koszmary? Czuł, jak serce podjeżdża mu do gardła. Miał wrażenie, że zaraz się rozpłacze, zwymiotuje, zemdleje albo co gorsza – wszystko na raz.
Chyba nigdy wcześniej w życiu nie wpadł w taką panikę i nigdy tak bardzo nie wiedział, jak się zachować. Ten śmiech. Ten okrutny śmiech. Tak bardzo nim gardzili? Takie mieli nastawienie do współpracy? Przecież nadchodzące miesiące to będzie piekło. Okej, Austriak spodziewał się, że może nie być łatwo, że minie sporo czasu, zanim się do niego przekonają, ale nie sądził, że potraktują go w taki sposób.
Nie miał pojęcia, jak długo tam przed nimi stał. Na tych kilka chwil totalnie zatracił poczucie czasu, przestało do niego docierać, co się dzieje. Przecież oto zaczęły się urzeczywistniać jedne z jego największych lęków. I to było straszne. Straszniejsze od jego myśli.
Kiedy tylko odzyskał jaką taką władzę nad swoim ciałem, po prostu uciekł bez słowa. Nie był w stanie silić się na jakikolwiek gadanie, był więcej niż pewien, że gdyby spróbował coś powiedzieć, to natychmiast by się rozpłakał.
Teczka, którą trzymał, wypadła mu z rąk. Kartki rozsypały się po podłodze. Pierwszy odruch był taki, żeby je zebrać, ale nie, nie mógł w takiej chwili. Nie na ich oczach. Ośmieszyłby się tylko jeszcze bardziej, próbując drżącymi rękami ogarnąć ten bałagan, który sam przed chwilą stworzył. Znajdował się przecież na skraju załamania psychicznego, gdyby upokorzył się przed nimi jeszcze bardziej, to... Nie miał pojęcia. Wolał nie wiedzieć.
Drzwi. Dopadł galopem do drzwi, otworzył je energicznie, a po wybiegnięciu równie energicznie je zamknął. Trzask był tak głośny, że pewnie było go słychać w całym budynku.
Brawo, Stefan. Nie ma to jak odstawienie sceny na dobry początek współpracy.
Nie.
Przecież nie będzie żadnej współpracy. Zrezygnuje jeszcze dziś. Nie wytrzyma w takiej atmosferze nawet tego pierwszego dnia, a co dopiero całego sezonu. Jeszcze dzisiaj wraca do Austrii. Kiedy tylko ochłonie.
Tymczasem biegł zupełnie na oślep. Zapuścił się w jakieś dziwne rejony Centralnego Ośrodku Sportowego. Jakiś nieoświetlony, pozbawiony okien korytarz, sporo drzwi. Rzucił się do pierwszych lepszych, złapał za klamkę, ale to na nic. Zamknięte.
Potrzebował znaleźć jakąś łazienkę, żeby się w niej zamknąć. Albo przynajmniej uciec gdzieś na zewnątrz. Mniej kuszące rozwiązanie, bo przed COS-em było większe ryzyko trafienia na kogoś niż w zamkniętej kabinie w kiblu, ale zawsze lepsze to było niż przebywanie na tamtej sali. Z nimi.Zawrócił i zapuścił się w jakiś inny korytarz, a potem w jeszcze inny, nie miał pojęcia, w jakim punkcie labiryntu tego budynku się znalazł i jak stamtąd wróci, ale wtedy to go w ogóle, w ogóle nie obchodziło. Byle uciec. Byle zostać samemu, z daleka od tego wszystkiego.
Jakieś schody. I kolejny korytarz. Oho, wreszcie zobaczył znak WC. agresywnie szarpnął za klamkę. Kurwa, zamknięte. Spróbował jeszcze raz, ale nie, to bez sensu. Potrzebowałby klucza. Tak zdesperowany, żeby wyważać drzwi w tej toalecie jeszcze nie był. Zresztą, pewnie nie dałby rady.
Odpuścił.
Obok była jeszcze jedna toaleta – dla niepełnosprawnych. Nie miał wiele nadziei. Skoro ta jedna była zamykana na klucz, to ta druga pewnie też. Mimo wszystko spróbował. Ku jego ogromnemu zdziwieniu, klamka ustąpiła pod naciskiem jego dłoni. Słodka ciemność nieoświetlanego pomieszczenia zaprosiła go do środka.
Zamknął się tam na klucz. Pewnie nikt go tu nie znajdzie. Nikomu nie powinno przyjść do głowy szukanie go tutaj. Bardzo dobrze. Da mu to tyle czasu na uspokojenie się, ile tylko będzie potrzebował.
CZYTASZ
Orły Horngachera
FanfictionStefan Horngacher odchodzi ze stanowiska trenera polskiej kadry - to już pewne. Jednak za jego decyzją stoją zupełnie inne pobudki, niż mogłoby się wydawać. Zaczyna się walka z czasem. Komu uda się z ujść z życiem, a kto polegnie? Kto zostanie now...