Martti sam nie wiedział, po co tak właściwie poszedł do tego lasu. Nie bywał tutaj przecież już od tak dawna, a jednak tego popołudnia coś kazało mu skierować tutaj swoje kroki.
Kucał właśnie pod drzewem, nie przejmując się, że przecież leży śnieg i jest tak cholernie zimno i zastanawiał się nad tym, co ostatnio się z nim działo. Tamta noc w Bischofshofen... nigdy wcześniej nie zdarzyły mu się takie wybuchy. Nie powinny mu się zdarzać. Przecież nie było powodu. Prawda?
Oparł się o pień i omiótł obojętnym spojrzeniem całą okolicę. Znał ten las już na pamięć. Każdy pieprzony szczegół. Lata mijały, a tutaj praktycznie nic się nie zmieniało.
Analizował w głowie ostatnią kłótnie z trenerem i doszedł do wniosku, że poszła mu chujowo, że przesadził i że powinien był zachować wtedy zdecydowanie większe opanowanie. Kurwa, tak pilnował tych dzieciaków, a wtedy sam naraził ich plan na niebezpieczeństwo.
Mimo wszystko miał nadzieję, że dobrze dobrał słowa – już nie w tej kłótni, ale w liście, który podrzucił trenerowi później.
Cholera jasna, nie chciał przecież kolejnego, niepotrzebnego brudzenia sobie rąk. Miał nadzieję, że ten dziad zrozumie, że teraz lepiej trzymać gębę na kłódkę. Każda śmierć przyciągała zainteresowanie mediów i zwiększała szanse zostania złapanym.
Zwłaszcza, że tym razem chodziło o osobę, która ewidentnie była blisko nich i szanse na to, że to na któregoś z nich padną podejrzenia były naprawdę spore.
Zaczął prószyć delikatny śnieg. Martti pomyślał, że to już pora, żeby ruszać z powrotem, ale uświadomił sobie, że nie ma na to najmniejszej ochoty. Z jakiegoś powodu dobrze czuł się w tym lesie.
Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w białe płatki przelatujące mu przed oczami. Na chwilę poczuł się jak tych kilkanaście lat wcześniej, choć to już nie był taki śnieg i takie czasy, jak wtedy. A jednak tamtego wieczoru poczuł, że to może niekoniecznie odeszło na dobre.
Znów miał ochotę szlajać się po tym lesie.
Znów czuł obecność tych chłopców, którymi kiedyś byli. Starał się o nich zapomnieć, wymazać ze swoich myśli, ale oni wciąż tu uporczywie trwali. Zaczęli właśnie rzucać się śnieżkami.
– Hej, źle się czujesz? – usłyszał cichy głos, ale miał świadomość, że to tylko w jego głowie. Machnął ręką.
Podniósł się i dał się ponieść swoim nogom, choć prowadziły go w odwrotną stronę niż powinny (naprawdę, lepiej by było, gdyby już stąd poszedł, opady robiły się coraz bardziej intensywne). Przecież to nieważne, kiedy wróci do domu. Nikt tam na niego nie czeka, nikt się nie będzie martwił. A jeśli się przeziębi, to też zupełnie nieważne, nic poważnego. Parę dni i wyzdrowieje.
– Nie boisz się mnie?
– Ani trochę – razem odezwały się dwa głosy, a Martti tylko ironicznie się uśmiechnął, słysząc je.
Sam chyba już widzisz Kaarel, lepiej by było, gdybyś się bał.
Dół, w którym go zakopał był już przysypany śniegiem. Ale nawet i bez niego trudno byłoby zgadnąć, że pod tymi warstwami ziemi i gałęzi ktoś leży. Martti jak zawsze zadbał o szczegóły.
– Masz problem ze sobą.
– Wyobraź sobie, że i tego jestem świadomy.
Głosy się nasilały. Może dlatego, że stał teraz tak blisko miejsca, w którym rzeczywiście padły te słowa.
CZYTASZ
Orły Horngachera
FanfictionStefan Horngacher odchodzi ze stanowiska trenera polskiej kadry - to już pewne. Jednak za jego decyzją stoją zupełnie inne pobudki, niż mogłoby się wydawać. Zaczyna się walka z czasem. Komu uda się z ujść z życiem, a kto polegnie? Kto zostanie now...