17. Pożar pod niemiecko-czeską granicą

90 9 9
                                    

Artti przebrał się w kombinezon i wyszedł z szatni. Nie miał ochoty na towarzystwo kolegów z drużyny. Mimo że trochę się już uspokoił, wciąż odczuwał w sobie skutki porannego załamania. Zdecydowanie nie był teraz w stanie, w którym powinien przychodzić na trening. Potrzebował odpoczynku, zwłaszcza psychicznego, ale na to obecnie nie mógł sobie pozwolić.

Nadal czuł się dość słabo.

A jeszcze gorzej robiło mu się na myśl o tym, że będzie musiał wjechać tam, na górę skoczni, będzie musiał skoczyć. Mimo to wiedział, że to zrobi.

Usiadł na ławce przy szatni, kładąc kask przy kolanach i lekko przymknął oczy. Mógł sobie pozwolić na zaledwie kilka minut takiego odpoczynku, ale lepsze to niż nic. Oparł głowę o ścianę.

– A ty Artti co, nie wyspałeś się? – Usłyszał po chwilach głos trenera, Jaana Jurisa.

Zrobiło mu się ciężko na sercu, bo wiedział, że trener jest dobrym człowiekiem i daje z siebie wszystko, żeby on, Kevin i Martti skakali jak najlepiej, a tamci dwaj skrycie nim gardzili.

Przywołał uśmiech na usta.

– Przydałaby się w jeszcze z godzinka – odpowiedział cicho, choć oczywiście nie o to chodziło.

Trener zbliżył się i położył mu rękę na ramieniu.

– Idziemy.

Aigro z wysiłkiem się podniósł. Zakręciło mu się w głowie, ale bardzo lekko i tylko przez chwilę. Ruszył za trenerem.

Przez całą drogę na górę skoczni ledwo powstrzymywał łzy. Kolejna osoba, która postrzegała go jako kogoś innego, niż był w rzeczywistości. A on na to nie zasługiwał, tak cholernie nie zasługiwał.

Trener udał się w stronę gniazda trenerskiego, Artti wszedł na wybieg prowadzący na górę skoczni. Po paru sekundach dołączył do niego Kevin Maltsev.

– Hej – przywitał się, waląc go pięścią w ramię.

Aigro poczuł się przy nim dziwnie – z jednej stronie nie miał największej ochoty na jego towarzystwo, a z drugiej czuł się przy nim swobodniej niż przy wszystkich innych ludziach. Przy Kevinie nie musiał niczego udawać. On i tak wiedział, jak złym człowiekiem był Artti.

– Hej – odpowiedział mu słabo.

– Jak tam, Artti?

– Jak zawsze. – Wzruszył ramionami. Nie za bardzo rozumiał, po co Kevin w ogóle go o to pytał.

– U mnie słabo. Rozwaliłem samochód ojca.

– Faktycznie słabo.

– No, nie będę miał czym jeździć.

Ku ogromnej uldze starszego z Estończyków dojechali już na górę, dzięki czemu ta rozmowa dobiegła końca.

Artti rozejrzał się wokół siebie niepewnie.

– Marttiego nie będzie? – zapytał Kevina, ale on w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Powtórzył to pytanie do siedzącego obok Kristjana Ilvesa.

– Ja go dzisiaj nigdzie nie widziałem. Może jeszcze przyjedzie – odparł kombinator.

– Tak. Może – zgodził się Artti.

Naszło go jednak niejasne, niepokojące przeczucie. Martti nigdy nie spóźniał się na treningi. Zdarzało mu się w ogóle nie przyjść, ale nigdy się nie spóźniał. A jeśli już nie przychodził, to zawsze miał jakiś powód. I Artti był się tego powodu.

Orły HorngacheraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz