Minęły już ponad dwa tygodnie, a Dawid wciąż nie był pewien, co myśli o swoim zwycięstwie w Turnieju Czterech Skoczni. Oczywiście, miał świadomość tego, że to nie jego wina, że jego główny rywal został zamknięty w szopie na parkingu obok podczas decydującego konkursu, jednak w związku z tym ta wygrana wydawała mu się niepełna. Nie pokonał Eisenbichlera w normalnej, wyrównanej walce (a wierzył, że byłoby go na to stać), ale skorzystał na jego niestawieniu się do startu.
Szkoda mu było Niemca. Na jego miejscu też by się pewnie wkurwił. Markus wydawał się naprawdę to przeżyć. Nie pojechał do Predazzo, w Titisee co prawda się pojawił, ale cały czas był wyraźnie poirytowany. No i jego skoki odstawały poziomem od tych, które prezentował na Turnieju.
Jak widać, u niego złość nie działała motywująco. Raczej sprawiała, że się wszystko zaczynało walić.
Nieważne. Kubacki starał się nie myśleć za dużo o Eisenbichlerze. Wciąż skupiał się przede wszystkim na swojej pracy i skokach, ale w sumie ostatnio sam też się czuł dziwnie – i na skoczni, i ogólnie. Co prawda nie obniżył lotów aż tak, jak Markus, ale brakowało mu błysku.
Obecnie boje o zwycięstwo toczyli Geiger z Kobayashim. A Dawidowi przez te dwa weekendy udało się raz stanąć na podium. Był umiarkowanie zadowolony z tych skoków, no ale... cóż, tylko umiarkowanie. Miał nadzieję, że w dalszej części sezonu jednak uda mu się powrócić do tego poziomu z Turnieju.
Zwłaszcza, że zbliżało się Zakopane. Weekend, na który co roku wyczekiwał. Jak co roku chciał się zaprezentować jak najlepiej przed swoją publicznością. Teraz to było szczególnie ważne ponieważ jeśli on tego nie zrobi, to nie zrobi tego też nikt inny. Wszyscy koledzy byli w beznadziejnej formie. Czasem któremuś z nich udawało się uciułać jakieś drobne punkciki i to było wszystko.
Prognozy na Igrzyska Wszechświata w Zakopanem były w tym roku wyjątkowo niekorzystne dla Polaków. Może to i lepiej, że Tajner już nie żył i nie musiał tego oglądać.
***
Dla Kevina trzymanie gęby na kłódkę było naprawdę bardzo, bardzo trudne. Już parę razy mało brakło, a wygadałby się przed Arttim z tego, że to on zamknął Eisenbichlera w szopie. To znaczy – Artti i tak się tego domyślał, ale skoro Martti powiedział, że lepiej się nikomu nie przyznawać, to Kevin postanowił tego nie robić.
Nawet jeśli to tak kusiło. Tak cholernie kusiło.
Z nikim oprócz Marrttiego nie miał okazji o tym rozmawiać, a Martti był takim chujowym rozmówcą. Zwłaszcza ostatnio. To znaczy – często olewał i obrażał młodszego kolegę już wcześniej, ale od jakiegoś czasu robił to praktycznie podczas każdej wymiany zdań. Poza tym często był nieobecny – albo dosłownie, albo myślami.
W związku z tym młody Estończyk coraz mniej lubił swojego kolegę z drużyny. Artti może i też był dziwny, ale przynajmniej starał się być miły i go słuchał, a więc miał jakieś zalety.
Jedyną pociechą w obecnej sytuacji dla Maltseva było to, że w Bischofshofen poza uwięzieniem Niemca osiągnął jeszcze jedną bardzo ważną rzecz – udało mu się zdobyć pierwszy punkt Pucharu Świata. Nieważne, że w żadnym ze swoich konkursowych skoków nie doleciał do setnego metra i że te dwa skoki dały mu notę o zaledwie cztery i pół punktu wyższą od zawodnika, zajmującego trzydzieste pierwsze miejsce, mimo że tamten oddał tylko jeden skok.
Pierwszy punkt zdobyty. Dożywotnie prawo startu w Pucharze Świata zapewnione. Tylko to się liczyło.
Kevin czuł się naprawdę uskrzydlony tym pierwszym punktem, choć ten efekt na skoczni nie był widoczny. Nadal klepał bulę, osiągając odległości rzędu osiemdziesięciu-paru metrów. Ale miał do tego jeszcze większą motywację niż do tej pory.
CZYTASZ
Orły Horngachera
Fiksi PenggemarStefan Horngacher odchodzi ze stanowiska trenera polskiej kadry - to już pewne. Jednak za jego decyzją stoją zupełnie inne pobudki, niż mogłoby się wydawać. Zaczyna się walka z czasem. Komu uda się z ujść z życiem, a kto polegnie? Kto zostanie now...