9. Następstwa (1/3)

135 13 11
                                    

CW: Ten rozdział, a zwłaszcza jego pierwsza część, zawierał będzie opisy przemocy, brutalności i znęcania się. Wspomniane: krew, broń, morderstwo

Popełnił błąd.

On wcale nie miał zginąć. Jego śmierć nie była do niczego potrzebna, ale w sytuacji, w której się znalazł, nie było żadnego wyjścia. Musiał, po prostu musiał to zrobić, jeśli chcieli przetrwać. I o ile mógł powiedzieć, że parę miesięcy temu, za pierwszym razem, miał pewne opory, to teraz poszło już gładko, mimo świadomości, że ten facet niczym mu nie zawinił. Po prostu znalazł się w niezbyt odpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie.

A może to właśnie świadomość jego niewinności sprawiała, że tak bardzo mu się to podobało? Zauważył go,
kiedy kręcił się po okolicy. Powinien był bardziej uważać, fakt, ale skąd miał wiedzieć, że tym razem ktoś wejdzie mu w drogę? Robił taki obchód wcześniej już parokrotnie i nigdy to się nie zdarzyło. Możliwe, że poczuł się zbyt pewnie.

Ten idiota niczego się nie spodziewał. Zupełnie niczego. Po prostu podbiegł i zapytał go, co tu robi. Ciężko było wtedy zachować zimną krew, miał bowiem świadomość, że jeden fałszywy ruch i cały ich plan, który od długich miesięcy z uporem realizowali, rozsypie się.

Zaczął coś ściemniać, że zaraz wszystko opowie, że gorzej się poczuł, wspomniał coś o lekach, bzdury właśnie w takim stylu. Tamten koleś, jak on się w ogóle nazywał, Sobczyk? Chyba Sobczyk wyraźnie się tym zmartwił, zapytał, czy nie zadzwonić po karetkę, na co on stanowczo pokręcił głową.

Przejdzie. Tak mu się już czasem zdarzało. Nic groźnego, zwykłe opadnięcie z sił. Sobczyk nie wyglądał na przekonanego, ale przytaknął głową. Zaproponował, że może usiądą gdzieś w cieniu i...

Kurwa, ten człowiek sam mu się podkładał.

Poszli na zacienioną ławeczkę z tyłu COS-u, jeszcze za śmietnikami. Usiadł na niej, wziął kilka głębokich wdechów. Ten Sobczyk nachylił się, położył mu rękę na ramieniu i zapytał, czy przynieść mu wody.

To była idealna okazja.

Szybkim gestem wyciągnął broń
z wewnętrznej kieszeni bluzy i przystawił mu do skroni.

Ani słowa – polecił chłodnym, stanowczym głosem.

Polak z przerażeniem kiwnął głową, patrząc na niego naiwnym, nic nierozumiejącym wzrokiem.
Podniósł się, wciąż zaciskając dłoń na broni.

Zawieziesz mnie na skocznię.

Dlaczego na skocznię?

Mamy do pogadania i potrzebujemy trochę bardziej ustronnego miejsca.

Na skoczni niebawem odbędzie się trening.

Czy on naprawdę był taki głupi?

Poradzę sobie, nie martw się. Masz kluczyki? – zapytał, przyciskając broń jeszcze mocniej do jego głowy.

Sobczyk przytaknął szybkim ruchem głowy.

To prowadź. Tylko bez żadnych wykrętów, bo nie zawaham się strzelić.

Mężczyzna ze łzami w oczach ponownie kiwnął głowa.

Zapiął bluzę pod samą szyję, poprawił chustkę, zasłaniającą część jego twarzy i kaptur. Jeśli nikt nie podejdzie za blisko, to go nie rozpozna.

Podążył za Sobczykiem, nie spuszczając z niego wzroku. On jednak zachowywał się bardzo posłusznie. Czy rzeczywiście był tak głupi, żeby wierzyć, że pozwoli mu ujść z tego z życiem?
Cóż, może i dobrze się stało, myślał po drodze. Sprz
ątnięcie jednego, niezbyt zauważanego zresztą na co dzień kolesia nie powinno być problemem. Zwłaszcza, że mógłby mu powiedzieć coś ciekawego przed śmiercią. Był przecież do niedawna bliskim współpracownikiem Horngachera, a dla Polskiego Związku Narciarskiego pracował nadal. Mógł coś wiedzieć. Nie sądził, żeby z samym trenerem wciąż miał kontakt, Stefan mimo wszystko nie był taki głupi. Ale mógł coś usłyszeć, choćby przypadkiem, coś komuś mogło się wymsknąć... Każdy, nawet najmniejszy szczegół w odpowiednim kontekście może się okazać bardzo pomocny.

Zaparkował pod skocznią.

Nie tutaj. Na tym drugim parkingu, po drugiej stronie.

Tam nie ma teraz wstępu.

Masz przecież klucze – syknął zniecierpliwiony.

Sobczyk drżącymi dłońmi ponownie przekręcił kluczyk w stacyjce.

To szło tak łatwo. To szło tak cholernie łatwo.

Podjechali na drugą stronę skoczni – miejsce, którego z miasta praktycznie nie było widać. Miał więc zupełną swobodę działania.

Idziemy na górę – polecił.

Sobczyk zgodził się kiwnięciem głowy. W tym samym momencie zadzwonił jego telefon.

Nie odbieraj – rozkazał mu ostro. Odczekał, aż sygnał umilknie. – Zobacz teraz, kto to.

N-nowy trener.

Okej. Później zastanowimy się, co z nim zrobić. Idziemy na górę.

Ale...

Masz klucz, prawda? Do poczekalni?

T-tak, miałem dzisiaj przygotować...

Nie interesuje mnie to. Pytałem po prostu, czy masz klucz.

M-mam.

To idziemy.

Szli w całkowitym milczeniu. Sobczyk może dwa kroki przed nim. Dłonie mu drżały, głos mu się łamał, szedł jakby był po wpływem jakichś substancji odurzających... Musiał się przed sobą przyznać, że doprowadzenie człowieka do takiego stanu sprawiło mu swego rodzaju przyjemność. Kurwa, czuł przeogromną satysfakcję, widząc, jak ta podstarzała podróba trenera się przy nim zachowywała. A jaki posłuszny. Czy rzeczywiście się łudził, że uda mu się zejść z tej skoczni żywym?

Myślał. Cały czas myślał, co zrobić z tym Kraftem, który na pewno zaczął się już niepokoić milczeniem asystenta, a za maksymalnie kilkadziesiąt minut pojawi się tutaj we własnej osobie.
Dlaczego ten kretopodobny Austriak musiał być tak nadwrażliwy?

Swoją drogą, bawiła go ta łamaga życiowa na stanowisku trenera. Przecież wyraźnie było widać, że zatrudnienie go to tylko kolejny pomysł Tajnera, jak więcej zaoszczędzić. Ale przecież on sobie nie poradzi. Skoczkiem może i jest dobrym, ale bawienie się w trenera? Zdecydowanie przecenił swoje możliwości i ten fakt zapewne już mu się daje we znaki. A od listopada będzie się dawał jeszcze dotkliwiej.

Czekaj – polecił Sobczykowi, kiedy ten wyciągnął z kieszeni kluczyk i przybliżył się do drzwi poczekalni. – Powiedz mi jednak, co chciałeś przygotować.

M-miałem sprawdzić, czy poczekalnia j-jest w używalnym stanie. T-to znaczy, czy jest czysta, cz-czy wszystko działa... No i-i upewnić się, czy wyciąg został naprawiony.

Był jakiś problem z wyciągiem? – Uniósł brwi do góry.

Tak, a-ale myślę...

Przycisnął mocno broń do pleców Sobczyka, na skutek czego on natychmiast zamilkł. Odwrócił głowę.

Nie jedzie – skomentował.

T-trzeba go włączyć.

Tutaj, czy na dole?

N-na dole jest tylko przycisk włącz/wyłącz. Tutaj też jest coś takiego, ale to jest całe p-pomieszczenie nadzorujące. Można zmienić prędkość, patrzyć na monitorach, czy wszystko w porządku.

Prowadź.

To jest tuż przy poczekalni.

Prowadź – powtórzył z poirytowaniem, dociskając broń tak mocno, że pewnie zrobił mu siniaka.

Sobczyk szedł coraz bardziej chwiejnym krokiem. Już go to zaczynało irytować. Miał nadzieję, że uda mu się zakończyć tę sprawę jak najszybciej.

T-tutaj – obwieścił mu nerwowym tonem, wprowadzając go do niewielkiej klitki, w której obaj ledwie się mieścili.

Monitory i parę guzików. Nic więcej.

No i jak to teraz uruchomić?

J-jest guzik... – Wskazał mu. – Ale dlaczego ciebie to w ogóle interesuje?

To ja zadaję pytania – warknął, a następnie wcisnął ów guzik.

Wyciąg ruszył tempem znanym mu dobrze z zawodów Pucharu Świata.

Dobrze, a da się go stąd wyłączyć tak, żeby nie dało się go włączyć z dołu?
  
D-dlaczego w ogóle...

Odpowiedz mi, albo zastrzelę cię teraz tutaj, w tej klitce.

Nie da się.

W takim razie idziemy na górę. Do koła napędowego – polecił zniecierpliwionym tonem.

D-dlaczego? – dopytywał z coraz większym przerażeniem pobrzmiewającym w głosie.

Po prostu, do kurwy nędzy, idziemy.

Ruszyli pośpiesznym krokiem. Cały czas musiał popędzać Sobczyka, który nie dość, że szedł zdecydowanie za wolno, to jeszcze chwilami potykał się o własne nogi. Wreszcie jednak dotarli.

Daj mi swoją kurtkę.

W oczach Polaka dostrzegł pytanie, jednak tym razem się nie odezwał. Może wreszcie się nauczył, żeby się za bardzo nie interesował. Po prostu podał mu ubranie.

Nożykiem, który trzymał w wewnętrznej kieszeni bluzy, rozciął materiał. Przyglądał się urządzeniu przez dłuższą chwilę, celował, w końcu zamachnął się porządnie i rzucił.

Wyglądało na to, że się udało. Materiał zaplątał się w koło, które przez jeszcze przez chwilę się obracało, coraz wolniej, a w końcu się zatrzymało. Bardzo dobrze. To da mu trochę czasu, którego potrzebował.

Orły HorngacheraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz