11. Katastrofa na karaoke

121 12 6
                                    

Nie ukrywam, że to jest coś, na co czekałam od marca. xD Tak że włączcie sobie piosenkę u góry i życzę, żebyście podczas czytania bawili się choć w połowie tak świetnie, jak ja podczas pisania. :p 

***

Stefan Horngacher siedział w swojej żałosnej kuchni w zakurzonej chałupie w Sehmatal, sącząc to cholerne smakowe piwo od Svena i gorąco żałując, że zgodził się na jego postrzeloną propozycję. Co też go naszło? Jakieś szlajanie się po barach z Hannawaldem, którego, swoją drogą, ledwie mógł ścierpieć i to w takiej sytuacji, gdzie nawet w swoim pokoju nie czuł się do końca bezpiecznie?

Cóż, najwyraźniej zaczęło mu już odbijać od nadmiaru stresu ostatnio.

Tak naprawdę, nie miał na to ochoty. Totalnie nie miał ochoty i nawet zaczął się już zastanawiać, jak to wszystko odwołać, ale dość szybko uświadomił sobie, że jeśli nie pójdzie, to pewnie będzie jeszcze gorzej, niż gdyby poszedł, bo Sven z pewnością nie da mu wtedy spokoju. Raz, że będzie mu bez przerwy wypominał ten wieczór, a dwa – pewnie będzie go usiłował wyciągnąć na kolejne wątpliwie atrakcyjne wieczorne wyjścia w ramach „zadośćuczynienia".

Pozostawało więc mu tylko przeboleć to pieprzone karaoke, a potem być bardziej asertywnym. Stefan jednak miał świadomość tego, że nawet tych kilka godzin może się okazać czymś ponad jego siły. Zdążył już poznać trochę Hannawalda, wiedział już, że nie można się po nim spodziewać nic dobrego.

Najwięcej wątpliwości wzbudzało w Austriaku to, że miał zamiar prowadzić. Jakoś nie wydawało mu się, że Niemiec zamierza przetrwać całą tę imprezę na trzeźwo. Jeszcze się może okazać, że ciągnie go tam tylko po to, żeby był kierowcą w drodze powrotnej. Niedoczekanie!

Rozmówi się z nim na ten temat, kiedy po niego przyjedzie. Niby mógłby do niego zadzwonić, ale niespecjalnie miał ochotę.

Horngacher odstawił pustą butelkę na stół i z niechęcią podniósł się z krzesła.

Trzeba było faktycznie poszukać jakichś bardziej, no cóż, wyjściowych ubrań. Najchętniej pojechałby rzeczywiście w tym dresie na złość Svenowi, ale wolał sobie odpuścić, bo przecież ten człowiek pewnie komentowałby to przez całą noc. Albo, co gorsza, wróciłby się z nim do mieszkania i sam zaczął mu kompletować jakiś nowy outfit.

Nie, do tego nie można było dopuścić.

Stefan przeszedł do sypialni i zaczął grzebać w szafie, w której rzeczy były poukładane w sposób cokolwiek chaotyczny. Dość szybko udało mu się jednak znaleźć całkiem czyste i całkiem eleganckie spodnie. Trochę dłużej zeszło z koszulą. W ręce wpadały mu przede wszystkim jakieś góry od dresów, ewentualnie sprane T-shirty.

Wreszcie jednak trafiła się i koszula – czysta i pachnąca, tylko dość mocno pomięta.

Austriak przyjrzał się jej z pewną dozą niepewności. Granatowa? I to jeszcze w jakieś dziwne kropki? Skąd coś takiego w ogóle wzięło się w jego garderobie? Nie przypominał sobie, żeby to kupował. Odłożył ją na łóżko i już miał wracać do szafy w poszukiwaniu czegoś – być może – lepszego, ale w połowie drogi żachnął się i jednak skierował się z powrotem w stronę łóżka.

Nie był przecież żadnym strojnisiem. A tym bardziej na taką okazję nie warto było się specjalnie wysilać. Są spodnie? Są. Jest koszula? Jest. No to sprawa załatwiona. Może i nie do końca w jego stylu, ale całe to pierdolone wyjście nie było w jego stylu. Ale być może powstrzyma Svena od gadania choć części głupot.

Odłożone ubrania przełożył na krzesło. Wyprasuje je później.

Szafę zamknął z nieukrywaną satysfakcją, pozostawiając w niej jeszcze większy bałagan niż wcześniej zastał.

Orły HorngacheraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz